Addison przygryzając dolną wargę chodziła w tę i z powrotem
po wielkim holu. Czuła jak zimny dreszcz przebiega po jej plecach.
Wkrótce udało jej się dosłyszeć tupot stóp.
- Nie wiem jak to się skończy, Addie – Ostre słowa Millie
powitały ją tego halloweenowego wieczoru. – Ciekawe co zrobimy, jak przyłapią
nas prefekci – Smęciła, wydymając usta ze złości. – Dałaś się podpuścić
Randallowi! …Mogłybyśmy po prostu posiedzieć chwilę i spokojnie wrócić do
sypialni… - Założyła ręce na piersi, mając nadzieję, że będzie jej choć
odrobinę cieplej. Gryfonka tracąc opanowanie uniosła oczy ku górze, oddychając
głębiej.
Bez celu przemierzały ciemne korytarze Hogwartu, wypatrując tych „dziwnych” rzeczy.
- Millie – Addison odezwała się w końcu, poczuwszy się dyskomfort
pośród mroku i ciszy. – Co jeśli naprawdę coś zobaczymy? – Spotkała
niezadowolony wzrok przyjaciółki. – Wiesz, co mam na myśli – Dodała po chwili,
szybko odwracając głowę. Miała wrażenie, że są obserwowane.
- Nie wiem, co wtedy – Odparła zgodnie z prawdą, zezując
spojrzeniem w boczny korytarz. – To ty się zgodziłaś.
Jak dotąd dziewczęta nie spotkały nikogo ani niczego. Nie
odzywając się, dopóki nie było potrzeby, wspinały się co i rusz po schodach, to
zaglądały w zaułki. Wisiało nad nimi najgorsze – kotka Filcha, której obawiały
się bardziej niż jakiś anormalności wywołanych świętem duchów. Mimo że
korytarze w istocie były puste, Hogwart wydawał się być wypełniony jakąś dziwną
energią.
Nott przyłożył palec do ust, nakazując przyjaciołom bezwzględną
ciszę. Potem wychylił się zza rogu i wyciągnął różdżkę.
Dziewczęta wkroczyły na drugie piętro, wzdychając ze
znudzenia, gdy wtem, wszystkie pochodnie na korytarzu zgasły.
Jedyne co mogły zobaczyć, to nieprzeniknioną, gęstą
ciemność.
Millie sparaliżowana z przerażenia, przyłożyła obydwie ręce
do ust, żeby nie krzyknąć, za to Addie zaczęła skakać i wrzeszczeć
przenikliwie. Po ułamku sekundy pobiegły co sił w nogach. Skręciły w prawo i
raptownie przystanęły, zachłystując się lodowatym powietrzem. Wnętrzności
skręciły im się, powodując chęć zwrócenia całej kolacji, bowiem spotkały kogoś
gorszego (o ile to możliwe) od pani Norris.
Zaledwie parę metrów przed nimi siedział Jasper w
towarzystwie Hermiony Granger. Cała czwórka wpatrywała się w siebie przez parę
chwil, w których czasie serca uciekinierek biły jak szalone.
Jak mogły zapomnieć o słowach przyjaciela, w których wyraźnie
informował je, że prefekt naczelna ma swój drugi patrol z Jasperem właśnie w
soboty.
Wiedziały, że są skończone.
Wziąwszy wielki haust powietrza, chłopak zwrócił się do
swojej partnerki.
- Hermiono, to moje przyjaciółki, one… - Oblizał nerwowo
usta, poprawiając okulary. Gorączkowo szukał dla nich wymówki. - …One nie
zrobią tego nigdy więcej, ale proszę!
Gdy emocje Addison opadły, otworzyła usta z niedowierzania,
świdrując przyjaciela spojrzeniem.
Jak śmiał powiedzieć coś takiego! Teraz jedyne co mogą
robić, to mieć nadzieję na litość Gryfonki.
Millie przygryzła dolną wargę, unosząc wysoko głowę.
- Nie zrobimy tego nigdy więcej – Potwierdziła stanowczo,
bez krzty nerwów. – Gdybyśmy miały inne wyjście, nie byłoby nas tu.
Obrzuciła Hermionę wyzywającym spojrzeniem, czekając na jej
odpowiedź. Nie powinna się bać jej władzy.
Gryfonka zmrużyła gniewnie oczy.
- A czy mogę poznać powód tej wyprawy? – Dopytała,
zakładając ręce na piersi. Dlaczego w ogóle wdała się w tą dyskusję? Dziewczęta
nie były w łóżku, wtedy kiedy była na to pora. Konsekwencje są jasne.
Millie uniosła brwi ku górze, uśmiechając się z
politowaniem. Addison obrzuciła przyjaciółkę spojrzeniem mówiącym „Co ty
wyprawiasz!”.
Jednakże tylko Ślizgonka widziała jak przed sekundą przy
końcu korytarza mignęła pewna postać. Zaśmiała się w duchu.
- Hermiono, tylko dzisiaj, odpuść – Poprosił po raz ostatni
Jasper, uśmiechając się słabo. Gryfonka westchnęła ociężale, spoglądając czule
na Krukona, po czym powolnie kiwnęła głową.
Wtem wszystkie światła ponownie zgasły. Addie przysunęła się
bliżej przyjaciółki, drżąc.
- Chyba wiem, kto za tym stoi – Szepnęła tak cicho, że tylko
Gryfonka mogła usłyszeć. Jej oddech automatycznie się uspokoił. Cała czwórka
uczniów topiła się przez moment w czarnym oceanie, gdy nagle z lewego zakrętu
wypełzło światło. Wszyscy zgromadzeni odwrócili się w jego kierunku. Po
sekundzie okazał się to być ogromny majestatyczny smok, leniwie lecący w ich
kierunku. Gdy otworzył paszczę, Hermiona przyłożyła dłoń, zakrywając usta z
zaskoczenia, bo na pewno nie ze strachu. Słysząc jak Addison piszczy,
obserwowała z osłupieniem szybującego patronusa. Jak można było się tego przestraszyć? Pomyślała gorączkowo.
- Homenum rewelio – Szepnęła beznamiętnie, a po sekundzie
niewidzialna siła wypchnęła trójkę Ślizgonów… i jednego Gryfona na widok.
Światła rozjaśniały, oświetlając ich skonsternowane twarze. Cisza nastała
ponownie, podczas której Hermiona piorunowała spojrzeniem chłopców z jej
rocznika. Wydęła wargę, widząc zmieszanie Victora.
Już chciała otworzyć usta, ale wyręczyła ją uśmiechnięta
Millie.
- Dałaś słowo Jasperowi, że dziś dasz sobie spokój, Hermiono
– Zauważyła naukowym tonem, posyłając jej rozbawione spojrzenie. Gryfonka
zapowietrzyła się, następnie wzdychając. Victor uniósł oczy z ulgą.
Północ wybiła i patrol się zakończył. Uciekinierzy mieli już
dość szukania przygód i zdecydowali, że grzecznie wrócą do dormitoriów, więc
złożyło się tak, że wszyscy uczniowie kierowali się ku tym samym schodom.
Nikt się nie odzywał.
Dopóki schody się nie poruszyły. Co gorsza, nie wylądowały
na spodziewanym miejscu.
Wszyscy rzucili się ku poręczom, ściskając je kurczowo i
obserwując poczynania schodów. Przez jedną krótką chwilę wszystko zawirowało im
przed oczami, jakby tracili przytomność, jednak po sekundzie było po wszystkim,
a schody znieruchomiały, prowadząc tylko i wyłącznie do jednego ciasnego
korytarza. Wszyscy spojrzeli po sobie bez typowej nienawiści w oczach,
zastępując ją niemym przerażeniem. Obserwowali wypełniony nieprzeniknionym
mrokiem korytarz, czując jak w gardle narastają im ogromne gule. Oczy Addison
zaszkliły się, a usta zadrżały. Podobnie było z Millie, której serce biło jak
szalone. Włoski na karku najeżyły się wszystkim. Było Halloween. Halloween w
Hogwarcie, a oni mieli przed sobą korytarz, który mógł skrywać wiele tajemnic.
Szczególnie tych, których bali się odkrywać. Chłopcy ze Slytherinu, zawsze
wyluzowani i dostojnie wyprostowani, skulili ciała, obawiając się nawet tej
dennej ciszy, która była straszniejsza niż jakiekolwiek odgłosy. Victor obawiał
się, że jego szalony oddech i spazmatycznie unosząca się klatka piersiowa zaraz
obudzą potencjalne zło drzemiące w odmętach tajemniczego korytarza. Nikt nie
obrócił się, słysząc jak Jasper, cofnąwszy się o krok, upadł, cichutko łkając.
Każdy z osobna bał się, że gdyby choć na ułamek sekundy odwrócił wzrok od przejścia,
mogłoby to się źle skończyć.
Sekundy mijały niemiłosiernie wolno, a strach narastał wraz
z każdą nich. Co mieli zrobić? Wejść tam? Wejść w miejsce, którego nigdy nie
widzieli na oczy, do tego w noc duchów? Woleli, a nawet w duszy błagali o nagłą
obecność pani Norris. Wtedy w mgnieniu oka pojawiłby się Filch i ostatecznie wszystko
skończyłoby się jakimś szlabanem. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.
Wydawało się, że całe zamczysko zostało uśpione.
Hermiona do teraz tłumiąc swoją trwogę, ruszyła wyżej z
uczuciem unoszących się wymiotów, nie mając innego wyjścia.
- Idziemy tam? – Cichy głos Jaspera potoczył się i wpadł do
uszu wszystkich uczniów. Przełknął głośno ślinę, wycierając zwilżone oczy spod
szkieł.
- Masz lepszy pomysł? – Warknął Draco, wkładając zziębnięte
ręce do kieszeni spodni. Ostrożnie ruszył za Gryfonką. Przerażenie wypełniało
go całego, to prawda, jednak nie było opcji, by pokazał swą słabość pod męstwem
dziewczyny.
W końcu grupka dotoczyła się do końca przejścia, mimo że
trwało to naprawdę długo. Ciągle byli zbici w jedną kupkę, a poruszali się
niemal tip topami. Przez ten czas wszyscy zapomnieli o kolorach krawatów i
wzajemnej zawiści.
Ujrzeli po prawej stronie kolejny korytarz, dużo krótszy, a
od jego boków odchodzące kolejne. Jedne szersze, inne znaczenie węższe. W końcu
Hermiona przystanęła, oznajmiając zamglonym głosem.
- Wygląda na to, że to jakiś labirynt. – Zaryzykowała swoją
opinią, oczekując salwy zjadliwego śmiechu, jednak nikomu nie było do śmiechu.
Była noc duchów, a ich wyniosło do jakiegoś mrocznego, zimnego i wilgotnego
labiryntu. Dziewczynie wydawało się, że jeżeli ona nie spróbuje zachować zimnej
krwi, nikomu się nie uda.
Wszyscy zamrugali już z kontrolowanym strachem w oczach,
myśląc. Odruchowo odwrócili się do miejsca, z którego przywędrowali, jednak tam
zobaczyli tylko wilgotny, szary mur, jakby wyrośnięty spod ziemi.
- Dobra – Orzekł wreszcie Dracon, prawie gotowy do
działania. Chciał dostać się do swojego dormitorium jak najszybciej, wydostać z
tego parszywego miejsca, wywołującego gęsią skórkę, a żeby to osiągnąć, widać
musiał pokonać jakiś zapyziały labirynt. A więc to zrobi. Choćby miał zemdleć
ze strachu. – Jak się podzielimy na grupy, łatwiej dojdziemy do centrum, bo
wnioskuję – Urwał, rozglądając się po malutkim korytarzyku, w którym stali
zgromadzeni. – Że teraz na pewno w nim nie jesteśmy.
Odpowiedziała mu fala niemej aprobaty w postaci kiwania
głów. Widok ten wypełnił go dumą, dzięki której spróbował uśmiechnąć się
chełpliwie, prostując plecy. Wszyscy nabrali odrobiny werwy oprócz Hemiony,
która nadal miała pusty wyraz twarzy. Sądziła, że bezpieczniej będzie w
większej grupie, ale jeżeli Malfoy życzy sobie rozdzielenia, dobrze.
Po chwili Victor przypomniał, że nadal są niepodzieleni.
- Ślizgoni – Odparł władczo blondyn, przyciągając do siebie
lekko dygoczących przyjaciół. – I reszta. – Wzruszywszy ramionami, zaobserwował
jak Millie, posłusznie idzie w jego stronę, stawiając sztywne kroki.
Addie załkała, łapiąc dłoń Ślizgonki. Bez niej czuła się
jeszcze bardziej bezbronna i samotna, co potęgowało strach. Razem mogły jakoś
znieść najgorsze, a teraz została tylko z Jasperem, który zdawał się być w
stanie przedzawałowym.
- Nas się nie rozdziela! – Pisnęła z chrypą, robiąc
odważniejszy krok, jednak czyjaś ręka mocno zacisnęła się na jej kruchym
ramieniu. Spoglądnęła ku górze swymi zaszklonymi oczami, spotykając uśpioną
trwogę w spojrzeniu Victora. Wydawałoby się, że dwójka Gryfonów powinna pałać
energią i werwą, jednak w takich okolicznościach, jak tajemnicze przejście w
noc duchów napawało ich serca wszystkimi uczuciami, tylko nie tymi pozytywnymi.
- Zostań tutaj – Szepnął chrapliwie, rzucając w swoją grupę
wzrokiem pełnym lęku.
Hermiona doskonale wiedziała, że nie można ufać Ślizgonom w
tej sprawie. Była świadoma, tego że nie powiadomią ich jakkolwiek przy
znalezieniu wyjścia, ale szczerze ją to nie obchodziło. Wiedziała, że razem z
Victorem wyniosą młodszych uczniów do wyjścia z tej potwornej sytuacji. Tak
samo Addie i Jasper – byli pewni, że z nikim nie mogli czuć się bezpieczniej
niż z prefekt naczelną Hogwartu, choć woleli mieć przy sobie swą ślizgońską
przyjaciółkę.
Dwie grupy rozdzieliły się na lewo i prawo.
*
Zespół składający się z Gryfonów i Jaspera kroczył po
różnorakich korytarzykach z wielką ostrożnością. Światła rzucane tylko przez
dwie różdżki nie mogły zaspokoić lęku Addison.
Było zimno, chwilami czuła jak lodowaty wiatr przebiega po
jej plecach wywołując drżenie. Szła obok milczącego Victora na szarym końcu
orszaku. Nie utożsamiała się z duetem Jaspera i Hermiony. Jej obecność
doprowadzała Addie do szału, a jej zażyła relacja z Krukonem zdwajała negatywne
uczucia.
Skręcili w lewo, nie mając innego wyjścia, a tam
szesnastoletnia Gryfonka zauważyła pochodnię.
Nie myśląc nad niczym, rzuciła się, wyrywając pochodnię z
uchwytu.
- Nie! – Usłyszała tylko przeraźliwy okrzyk Hermiony w miarę
jak uchwyciła rączkę. Twarz prefekt naczelnej wyrażała nieopisaną trwogę w
odróżnieniu do emocji Addie. – Mogło coś się stać! – Odezwała się po sekundzie
oskarżycielskim tonem. Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się po reszcie osób. –
Od teraz nikt niczego nie dotyka. – Orzekła stanowczo, nim zarzuciła swą burzą
włosów i odwróciła się.
Addison tylko przewróciła teatralnie oczami, powoli wlokąc nogami. Trzymając w
dłoni tak okazałe źródło światła, czuła się o niebo bezpieczniej.
Aczkolwiek nic nie mogło powstrzymać wylewającego się potu z
powodu nerwów. Co spotka ich za rogiem?
Co jeżeli nigdy nie znajdą wyjścia? To chyba niemożliwe. Pomyślała Addie,
pukając się w czoło. Jak idzie drugiej
drużynie? Czy coś im się przydarzyło?
Takimi pytaniami były obładowane biedne głowy
przestraszonych uczniów przemierzających labirynt w grobowej ciszy. Nic się nie
zmieniło od początku ich wyprawy. Mury dalej były wilgotne i ciemne, a
korytarze przepełnione zwyczajnością. Z czasem i to zaczęło napawać strachem –
to, że wszystko jest stale identyczne. Zdecydowanie inaczej poczuliby się,
gdyby coś się pojawiło. Ciągła rutyna rodziła myśl, że krążą bez żadnego sensu.
Victor zdobył się na smutny uśmiech, słysząc komendę
Hermiony „Wskaż mi”.
Dlaczego w głębi duszy miał wrażenie, że różdżka tu nic nie da?
Szurający nogami z waty Jasper, usiłował nie myśleć o
narastającym głodzie. Bolała go głowa od płaczu, oczy napuchły…a czas mijał.
Razem z nim także żywotność trzymanej w ręce Addison pochodni. Wystarczyło
jeszcze parę minut, a ogień doszczętnie wygasł, wprowadzając wywołujący dreszcz
półmrok. Dziewczyna przełknęła ślinę, modląc się o dwie rzeczy: o kolejną
pochodnię i możliwość spotkania Ślizgonów.
Była pewna, że atmosfera panująca pośród uczniów ze
Slytherinu różni się diametralnie od tej tutaj. Dałaby sobie rękę uciąć, że
Millie jest niekoniecznie przerażona, przechodząc przez ten parszywy labirynt z
takimi chłopakami jak Zabini czy Malfoy.
Po policzku spłynęła jej łza bezradności, którą po paru
krótkich sekundach zastąpił okrzyk radości, gdy ujrzała bijące światło.
Jednakże Hermiona od razu zareagowała z morderczym
spojrzeniem.
- To że przez ostatnią pochodnię nic się nie zdarzyło, nie
znaczy, że teraz będzie tak samo. – Burknęła, ostrzegając wzrokiem.
Addison tylko wydęła z niezadowoleniem dolną wargę,
westchnąwszy ze złością.
- Zaryzykuję – Odparła wyzywająco, wzruszając ramionami.
Jednak gdy tylko chwyciła rączkę pochodni, poczuła jak grunt pod nią zaczyna
się poruszać. W jednej chwili jej oczy rozszerzyły się do rozmiarów galeonów, a
uszy dosłyszały odgłos samoistnie ruszających się kamieni pod stopami.
Usłyszała desperacki krzyk Jaspera. Victor ruszył ku niej pędem, jednak zanim
dobiegł, kawałek korytarza z Addie obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, tym
samym odłączając ją od swej grupy.
Sparaliżowana Gryfonka stała kurczowo ściskając pochodnię w
wilgotnej dłoni. Oddech brała spazmatycznie, decydując się na zwrócenie wzroku
w innym kierunku. Drżąc na całym ciele uczyniła tak jak postanowiła.
Zamrugała niedowierzająco, po czym zasłoniła usta dłonią,
obserwując zdezorientowanych Ślizgonów przed nią.
*
Trzeba przyznać, że w pewnym stopniu Addison miała rację co
do ślizgońskiej grupy. Mimo oczywistej obawy przed zagadkami labiryntu, potrafili
również zdobyć się na żarty.
Nie przejmowali się tym, że idą bez ani jednej różdżki, bo
jak dotąd nic ich nie spotkało. Same opustoszałe przejścia.
Dziewczęta objęły się czule, wypełniając serca ulgą. Od
teraz obydwie były raźniejsze i potrafiły lepiej nawiązać kontakt ze starszymi
chłopakami.
- To jest żałosne – Zauważył Blaise, już znudzony, nie
przerażony. – Krążymy tak od Bóg wie ile czasu i NIC nas nie spotkało…
- Oddałbym duszę, gdyby spotkał nas nasz pokój wspólny… -
Rozmarzył się Ted, wzdychając ociężale.
- Chłodna skóra kanap i szum jeziora – Dodała łamliwym
głosem Millie, spoglądając na swoje obolałe stopy.
Wtem, grupka przystanęła na rozdrożu. Ich oczy zaczęły się
męczyć przy wytężaniu wzroku w mroku.
- Lewo czy prawo? – Blaise kuknął w jedną i w drugą stronę,
następnie przenosząc spojrzenie na zziębniętego Dracona.
Jego oczy ze zmęczenia straciły blask, a ciało co i rusz
trzęsło się.
- Ja idę w prawo – Odrzekł na pytanie Nott. – Zawsze idę w
prawo. – Dopowiedział po chwili przerwy. Nie dość, że miał w zwyczaju wybierać
prawą stronę, tym razem czuł, że coś innego go tam ciągnie…Jakaś niezbadana
siła.
Draco wyglądał jak swój cień. Był kosmicznie głodny,
wycieńczony i wszystko przestało go obchodzić.
- Idźcie – Sapnął do dwójki przyjaciół. Niech robią tak jak
sobie życzą. – Jeżeli znajdziecie wyjście, krzyknijcie, cokolwiek – Ciągnął
przegranym głosem, a jednak nadal władczym. – One pójdą ze mną.
Jednak gdy tylko dziewczęta usłyszały owe zarządzenie, od
razu zmarszczyły gniewnie czoła. Przestąpiły za plecy Blaise’a i Teodora.
Obydwaj razem wzięci wydawali się sto razy lepsi od zarozumiałego blondyna.
Dracon obserwując ich poczynania, prychnął wyniośle,
odwracając się i idąc we własnym kierunku. Bez najmniejszych skrupułów zostawił
czwórkę samym sobie.
- Zawsze staje się nieprzyjemny, gdy jest głodny – Oznajmił
dziewczynom Blaise, nim ruszyli w drogę.
W następnym czasie wydarzyło się sporo rzeczy.
Ślizgońscy przyjaciele zajęli się rozmową, byleby tylko zająć mózg czymś innym
niż ich obecna patowa sytuacja. Zastanawiali się, czy reszta wychowanków Węża martwi
się, dlaczego dotychczas nie powrócili do pokoju wspólnego. Może ich szukają?
- Pewnie już śpią – Podsunął Nott, z resztą słusznie. Było
już grubo po północy. Blaise wymamrotał coś o wygodnym, wielkim łóżku w ich
dormitorium.
Chłopcy pochłonięci wymianą poglądów, nie zauważyli, że
dziewczyny zostały w tyle, wiążąc sznurówki butów.
Uśmiech ozdobił
zmęczoną twarz Blaise’a. Ujrzał przed sobą starą lampę naftową, dającą naprawdę
okazałe światło w tych paskudnych ciemnościach. Pochwycił ją i zerwał z
maleńkiej półki, przez co po całej długości korytarza rozniosło się echo.
Sekundę później razem z Teodorem poczuli, jakby ich stopy
zatapiały się w piasku. Pochłaniało ich całkowicie, nie pozwalając odwrócić się
w kierunku szóstoklasistek. Udaremniało ostrzegawczy krzyk, sparaliżowało ich
pod każdym względem, połykając doszczętnie.
Ślizgoni stali na nogach z waty, nie mogąc wydusić słowa.
W końcu poruszyli głowami, rozglądając się wokół.
Blasie puścił się dzikim biegiem, a za nim popędził Nott.
Byli w swoim pokoju
wspólnym w lochach Hogwartu. Przeskoczyli schody, zapominając o wcześniejszym zmęczeniu,
a następnie z hukiem wpadli do dormitorium.
Przyjemne ciepło zalało ich serca na widok swego dobytku i
rozwalonych łóżek.
*
Draco tępo patrzył przed siebie. Hermiona robiła to samo,
dodając do swego spojrzenia szczyptę tradycyjnego obrzydzenia.
Obydwoje wiedzieli, że osoba z naprzeciwka jest ostatnią, z
którą chcieliby spędzić ten wieczór.
Wokół nich nie było nikogo, toteż Draco zastanowił się,
jakim cudem Granger została sama. Pewnie
mieli jej dosyć. Coś podsunęło mu tą myśl.
Minął dziewczynę bezceremonialnie, zahaczając o jej bark.
Hermiona została ordynarnie odepchnięta, prychając jak rozeźlony kot.
Chcąc nie chcąc, musiała podążyć za chłopakiem, gdyż
korytarz nie dawał innej alternatywy.
Dlaczego nie ma żadnych rozwidleń? Pomyśleli obydwoje z
trwogą, zmęczeni już swoją wzajemną obecnością.
Gryfonka od dłuższej chwili miała głowę zaprzątniętą jedną
jedyną sprawą. Jak to się stało, że nie czytała o czymś takim w Historii
Hogwartu i innych dziełach tego pokroju?
Draco przyciszył oddech, by upewnić się, że dziewczyna
ciągle za nim drepcze. Tak bardzo pragnął znaleźć się w jakimkolwiek innym
miejscu…Nieistotne w jakim, nawet najbardziej przez niego znienawidzonym. Każde
było lepsze od tego.
Odwrócił się sztywno, nie usłyszawszy stukotu butów
Hermiony.
- Stój! – Zaskrzeczał ochryple, z desperacją w oczach
obserwując jak Granger łapie za klamkę jakiś drzwi. Czyżby ich wcześniej nie
zauważył? Ponownie odepchnął dziewczynę, wchodząc pierwszy.
Wrota zamknęły się za plecami dziewczynami, która
przystanęła obok chłopaka.
Stali sparaliżowani, rozumiejąc gdzie się znaleźli. Otaczały
ich niezliczone rzędy starych ksiąg. Draco wziął haust powietrza, przymykając
oczy.
Stali w centrum działu ksiąg zakazanych, a drzwi przez które
tu weszli rozpłynęły się bezgłośnie. Było tak samo ciemno jak w labiryncie,
aczkolwiek czuli się o niebo lepiej. Wiedzieli gdzie są i byli
bezpieczni…Dopóki nie zrozumieli, że wisi nad nimi Filch, a dział jest
zamknięty od zewnątrz jednym z magicznych kluczy pani Pince. Byli w pełni
świadomi, że alohomora zda się na nic.
Minuty mijały, a każda kolejna była błogosławieństwem. Stale
rozglądali się wypatrując świecących ślepi pani Norris.
W końcu obydwoje opadli wymordowani i bezradni pod ścianą,
pozwalając nogom odpocząć. Siedzieli w bezpiecznej odległości od siebie, nadal
nie odzywając się. Bo niby po co…?
- Wiesz – Draco rad, że otacza ich ciemność, uśmiechnął się
chytrze, przerywając tą długą ciszę. Nie zauważył jak oczy Hermiony, spoglądają
na niego z odrobiną zaciekawienia. – Masz różdżkę. A ja mógłbym nią wezwać
swoich przyjaciół. – W brzuchu narodziło mu się stado motylków podniecenia na
myśl o ucieczce stąd. Nienawidził zapachu biblioteki. – Wysłałbym do nich
patronusa z wiadomością. Oni na pewno po mnie przyjdą…Jeżeli już udało im się
wyjść z tamtego labiryntu. – Dodał mniej pewnie.
Na wzmiankę o ciemnym labiryncie obydwojga przeszły
dreszcze. Gryfonka nie widząc podstępnego uśmieszku na twarzy chłopaka,
rozmyślała. Czy jest tu jakiś haczyk? Miała pozwolić Ślizgonowi przytrzymać jej
osobistą różdżkę i jej użyć? Co jeżeli użyje jej wobec właścicielki? Choć jaki
miałby w tym interes w obecnej sytuacji?
Nagle podskoczyła. Zdawało jej się, albo usłyszała jakiś
trzask.
- Oh, Granger, dalej! – Syknął gniewnie chłopak, świdrując
ją wzrokiem.
W końcu jego palce zacisnęły się na trzonie, a po paru
sekundach było po wszystkim.
Draco bezceremonialnie oddał dziewczynie jej własność i
zaczął chodzić w kółko, wyczekując.
Mieli nadzieję, że denna cisza, jaką gwarantowali, nie
sprowadzi woźnego na nadzór.
Czas mijał. Draco zagryzł niepewnie wargę.
Ostatecznie mogli zostać tu do rana… Wtedy też dostalibyśmy areszt. Zreflektowała się w myślach
Gryfonka. Nie uśmiechała się do niej wizja pani Pince otwierającej o świcie swe
sanktuarium, gdzie za zamkniętym przejściem stoi dwójka prefektów.
- Który to może być klucz?
- Ciszej! Nie wiadomo, gdzie ta baba sypia, może między
regałami…
Draco rozszerzył powieki, podbiegając do zamknięcia.
Uśmiechnął się szczerze na widok Teodora i Blaise’a
niosących pęk magicznych kluczy.
- Ale cię wyniosło – Zauważył Nott, wkładając różne klucze
do zamka. – My znaleźliśmy się w naszym pokoju wspólnym. – Dodał zjadliwie,
widząc wyraz twarzy blondyna.
W końcu kłódka szczęknęła, a Draco z nieopisaną ulgą
natychmiast popchnął bramkę. Hermiona odważnie ruszyła za nim, jednak po
sekundzie poczuła pulsujący ból w czole. Blondyn zatrzasnął drzwi przed jej nosem.
- W układzie nie było mowy o ratowaniu ciebie – Oznajmił
jadowicie prosto w jej oczy, ozdabiając twarz szyderczym uśmiechem.
Blasie i Ted przyglądali się w ciszy, jak Hermiona tupie ze
złością i przeklina Malfoy’a, który zagwizdał wesoło, niedbale rzucając plik
kluczy na ladę.
- Do zobaczenia na śniadaniu, Granger – Uśmiechnął się
perfidnie, wkładając ręce do kieszeni spodni. Kiwnął głową na przyjaciół,
którzy rzucając ostatnie spojrzenie na Gryfonkę w potrzasku, wolno ruszyli za
blondynem.
Oddalili się już znacznie od biblioteki, a do tego czasu
głowę Dracona zdążyła mocno rozboleć głowa.
- Już przestańcie o tym gadać – Warknął z grymasem na
twarzy. – Dość się nasłuchałem…
Choć przyjaciele wydawali się być nieugięci. Jej przynależność
do Gryffindoru to była jedna sprawa, jednak…
- Prawdziwy Ślizgon powinien płacić swoje długi. – Naciskał
Teodor. – Granger uratowała cię przed kolejnym aresztem, ryzykując zaufaniem do
ciebie, a ty ją…
Draco wydął usta, unosząc oczy ku górze.
- Dobrze! Dobrze, wrócę po nią, zadowoleni?! – Ryknął na
nich rozeźlony, mając w nosie Filcha, który mógł wyskoczyć zza rogu ze swym
paskudnym kotem. Widząc, jak chłopacy ze spokojem kiwają głowami, prychnął i
ruszył z powrotem.
Zegar oznajmił godzinę drugą w nocy, kiedy ledwo patrzący na
oczy Draco ostrożnie popchnął drzwi biblioteki.
Pochwycił klucze i nonszalanckim krokiem podszedł do działu
ksiąg zakazanych.
- Odsiecz nadeszła, Granger – Zapowiedział ironicznie,
wkładając do zamka odpowiedni klucz. - …Granger? – Dopytał szeptem, jednak
niczego nie usłyszał. Marszcząc brwi, postawił jeszcze jeden krok, gdy nagle do
jego uszu doszły pewne odgłosy zza regałów.
Światła rozbłysły, a Draco przystanął sparaliżowany, nie
dowierzając.
- No no – Głos był przepełniony paskudną zawiścią wymieszaną
z podnieceniem. – Chyba mamy kłopoty.
Blondyn zamrugał tępo, czując jak Filch szarpie go za szatę
w kierunku wyjścia. Granger zdołała wydostać się sama.
---------------------------
Witam Was kochani po kolejnym rozdziale!
Podobało się Halloween? Mam nadzieję, że oddało klimacik...a Wam życzę jak najbardziej wesołych świąt!
Ściskam, MoonSeer c: