sobota, 2 kwietnia 2016

5. Początek sezonu

- Pan Malfoy? – Ziewnął Horacy Slughron, prędko zarzucając na siebie puchaty szlafrok w mysim kolorze. Przecierając oczy, podreptał do swego gabinetu, gdzie wcześniej Argus Filch zostawił ucznia.
Draco stał spokojnie na środku pokoju, przygryzając dolną wargę. Westchnął ociężale, łapiąc dłonie za plecami niczym posłuszne dziecko oczekujące reprymendy.
- Draco, zdecydowanie za często znajdujesz się w tym gabinecie – Zauważył zaspany mistrz eliksirów, sadowiąc się za swym wielkim biurkiem. Blondyn milczał. – Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie? Dochodzi godzina trzecia, a ty błąkasz się po szkole…Mało tego! – Okrzyknął z niespodziewanym ożywieniem. Draco aż podskoczył. – Włamujesz się do działu ksiąg zakazanych…Proszę, czekam na wyjaśnienia. – Zamilknął, wyciągając długie pawie pióro i kawałek pergaminu. Draco syknął pod nosem. Nie ma nic do powiedzenia. Nikt mu nie uwierzy na wieść o tajemniczym labiryncie. Nikt nie da wiary, że był zamknięty w bibliotece z Granger i nikt weźmie na poważnie jego zeznań na temat jej samodzielnej ucieczki. Zacisnął swe blade wargi, czekając na werdykt nauczyciela.
-…Nie powiadomię dyrektor McGonagall o tej sytuacji – Oznajmił w końcu, przecierając zamglone oczy. – W ostatnim czasie już wystarczająco problemów przysporzyłeś. – Ślizgon krótko skinął głową, rozumiejąc. – Do tego prefekt… - Draco przewrócił oczami, czekając na finał. - …Pozbawiam swój dom pięćdziesięciu punktów… - Podał zwitek pergaminu do zziębniętej dłoni Ślizgona i poinformował go o jej zawartości. – Dodatkowo odbędzie pan jutro areszt …Godzina dwudziesta druga, składzik na ingrediencje. – Draco jęknął cicho, wykrzywiając twarz. - …Comiesięczna kontrola kończących się składników… Spisze pan je wszystkie alfabetycznie…bez różdżki.
Po pokoju rozniósł się odgłos szurania krzesłem.
- Dobranoc, panie Malfoy – Orzekł chłodno Slughorn, mocniej zaciskając pasek szlafroka. – Proszę odnaleźć jak najkrótszą drogę do dormitorium.
Blondyn odwrócił się na pięcie i jak najprędzej opuścił gabinet, przyglądając się kartce. Prychnął cynicznie. W czwartek mają astronomię. Wygodny uśmiech powoli zakwitnął na jego twarzy. Przynajmniej dam sobie spokój z nocnym spisywaniem księżyców.

*

- Szlaban dziś wieczorem?!... – Rozmarzył się Victor, unosząc swe ciemne oczu ku górze i snując wizje nad nieobecnością podczas lekcji astronomii.
W Wielkiej Sali panował codzienny gwar podczas porannego posiłku. Dwóch chłopaków akurat stało przy wejściu, rozmawiając pośród chmary uczniów. Kiedy Gryfon poznał zadanie Dracona zapał mu zdecydowanie opadł. Jednak szczerze współczuł przyjacielowi tak żmudnej roboty w samotności. Dlatego też rozglądnął się żywo po tłumie osób wlewających się do sali. Chciał w miarę swoich możliwości pomóc przyjacielowi.
- Hermiono! – Zawołał melodyjnie, odbiegając od zdezorientowanego blondyna na pewien moment. – Posłuchaj – Zaczął zdyszany, gdy sięgnął jej ramienia. – Będę dziś pomagał przy miesięcznej kontroli ingrediencji – Spotkał wesoły błysk w jej oku i kwitnący uśmiech na ustach. -…Więc przed astronomią wpadnij po mnie, żebyśmy poszli razem, tak?
Gryfonka natychmiast pokiwała głową, aż jej burza loków zatrzęsła się. Widząc to, Victor zaśmiał się lekko, klepiąc ją po ramieniu. Po sekundzie została sama.

*

Zgnębiony Draco westchnął ociężale, stawiając kolejne litery na długim do ziemi pergaminie. W trzyizbowym składziku zalegała gęsta cisza, którą przerywały miarowe oddechy mizernego chłopaka.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi, na które blondyn zareagował zmarszczonym czołem. Wzrok podniósł dopiero, gdy zobaczył osobę w wejściu.
Hermiona udając, że nie zauważyła siedzącego w rogu Ślizgona, postawiła pewne dwa kroki, rozglądając się na boki. Zajrzała do lewego skrzydła i prawego, nie odzywając się słowem.
- Nie ma go tu – Rzekł Draco bez najmniejszego zainteresowania, spisując nazwę fiolki trzymanej w dłoni. Nie słysząc oznak mówiących, że Gryfonka opuszcza pomieszczenie, podniósł wzrok w tamtym kierunku, gdzie natychmiast spotkał ogniki gnieżdżące się w jej oczach. Jakby to była jego wina.
Przewrócił oczami, wstając.
- Parę minut temu nakrył go Slughorn i wyrzucił – Dopowiedział, masując szczypiące oczy. - …Czy mogłabyś już wyj…
TRZASK!
Obydwoje podskoczyli, zdezorientowani.
Hermiona odwróciwszy się z impetem w kierunku drzwi, szarpnęła za klamkę. Na próżno. Draco z osłupieniem obserwował tą sytuację, ściskając dyptam między palcami.
- IRYCIE! – Wrzasnęła Gryfonka, w złości zaciskając dłonie w pięści. – Jako prefekt naczelna Hogwartu, nakazuję ci zdjęcie tych czarów! Otwórz drzwi! – Zaczęła walić swymi delikatnymi dłońmi w zatrzaśnięte przejście.
Na nieszczęście ich dwójki, jedyne co później nastąpiło to przenikliwe chichoty oddalającego się Irytka. Klamka nie chciała ustąpić pod żadnym ze sposobów.
Draco uznał, że najlepiej będzie zostawić dziewczynę samej sobie, skupić się na swojej robocie i oczywiście modlić się, by nie otwierała niepotrzebnie ust. Wzdychając, podszedł do miniaturowego stoliczka i zrezygnowany powrócił do swego zajęcia.
Zaciskając zęby, wysłuchiwał jej cichych jęków dotyczących nieobecności na lekcji astronomii aż nie ucichły doszczętnie. Minuty mijały powoli w nieopisanej nudzie, zwłaszcza dla Hermiony. Jedyne czym mogła się zająć to oglądanie ingrediencji, które znała na pamięć.
Z ciężkim sercem zaczęła się przechadzać po tej małej przestrzeni między lewą a prawą nawą, byleby tylko nie zbliżać się do Ślizgona.
Dlaczego to on robi comiesięczny spis? Zapytała siebie, po trzeciej rundzie. Coś jej podpowiadało, że to nie praca dobrowolna, tylko kolejny szlaban. Po sekundzie wyrzuciła te myśli z głowy. Wychyliła się zza rogu, obserwując poczynania chłopaka a żądza wiedzy powróciła ze zdwojoną siłą.
Jednocześnie nie mogła na niego patrzeć tak bezkarnie po incydencie w dziale ksiąg zakazanych. Nie. Postanowiła w myślach. To nie jest sprawa wymagająca marnowania jej języka.
Uniosła dumnie głowę, wchodząc do głównej nawy. Poszukując wzrokiem jakiegokolwiek składnika, który mógłby ją zainteresować, syknęła cicho, gdyż mimo starań, nie dała rady ugryźć się w język dostatecznie mocno.
- …Co zrobiłeś tym razem? – Zapytała na pozór obojętnie, sprawdzając zawartość słoiczka, byleby tylko jej zainteresowanie nie wyszło na jaw. Odpowiedziała jej ta sama cisza wypełniająca składzik, której akompaniowało równe skrobanie piórem po pergaminie. Prychnęła cicho, odkładając wek na jedną z półek. Odwróciła się na pięcie, gdy bazgranie ustało.
- Naprawdę chcesz wiedzieć, Granger? – Odpowiedział również pytaniem, unosząc tajemniczy wzrok w jej kierunku. Hermiona zamarła. Na brodę Merlina. Zabrzmiało to jak powaga użycia zaklęcia Niewybaczalnego. Zamrugała niemrawo, na moment zapominając o swej złości. Niekontrolowanie wzdrygnęła się, zabierając haust powietrza. – Coś bardzo żałosnego. – Dopowiedział po chwili konkretniej, maczając pióro w kałamarzu. Hermiona intrygująco uniosła brwi, siląc się na oziębłość. Włożyła rękę między rzędy ingrediencji, nasłuchując.
Draco kątem oka obserwował działania Gryfonki, starając się ukryć grasujące w jego tęczówkach ogniki. – Wróciłem po ciebie. – Dodał, zaczynając dość łagodnym tonem, jednak kiedy przypomniał sobie przez kogo tu siedzi, zakończył wypowiedź głosem pełnym wyrzutów. Obrzucił dziewczynę wyzywającym spojrzeniem, oczekując z jej strony czegoś w rodzaju skruchy. Wrócił po nią, narażając się na Filcha i dał się nakryć!
Chciał zobaczyć jej sumienie…Może wtedy zrobiłaby za mnie ten spis… Pomyślał gorączkowo. Jednak gdy tylko sens tych słów dotarł do mózgu Hermiony, ta zarechotała zjadliwie, kiwając głową na boki.
- Akt szlachetności, nie ma co – Odrzekła równie cierpko, ze spokojem odkładając fiolkę. W tej samej sekundzie usłyszała przenikliwy zgrzyt i huk upadającego krzesła na ziemię. Powoli przeniosła wzrok na źródło hałasu i ujrzała bojowo stojącego Malfoy’a, świdrującego ją wzrokiem.
Według chłopaka to było za wiele.
- Granger – Szepnął ostrzegawczym i groźnym tonem, który wywoływał gęsią skórkę. To jedno słowo w jego ustach zabrzmiało jak śmiertelna groźba. - …Podaj mi to co schowałaś. – Warknął po chwili śmiercionośnego kontaktu wzrokowego z Gryfonką. Widząc, że dziewczyna nie kwapi się do podania mu ingrediencji, sam ruszył jak torpeda ku owej półce. Hermiona odwróciła się raptownie, zarzucając burzą brązowych loków tak silnie, że ich końcówki zahaczyły o nieskazitelną twarz Dracona. Podreptała bez słowa do sąsiedniej nawy, a chłopak jak oparzony zaczął z obrzydzeniem okładać swe oblicze dłońmi.
Nie odezwali się do siebie więcej razy.

*

W końcu nadszedł ten dzień. Cała szkoła od rana chodziła podminowana, myśląc o nadchodzącym wydarzeniu. Do pierwszego meczu w tym sezonie qudditcha została tylko jedna marna godzina. Zaczynał jak zwykle pojedynek Ślizgonów z Gryfonami. Obydwaj kapitanowie byli stuprocentowo pewni wyniku, który przewidywał zmiażdżenie przeciwnika. Jednak zwycięzca mógł być tylko i wyłącznie jeden.
- Nie jestem głodny – Odparł zniesmaczony Victor na zachęty Hermiony. Jeszcze raz pokręcił przecząco głową, nim wstał. – Zobaczymy się później.

- Weasley łapie kafla i przerzuca go nad głową Pucey’a, pędzi w kierunku bramek Slytherinu….No niestety, Parkinson odbija w jej kierunku tłuczka, ah, to musiało boleć! Baker razem z Malfoy’em szybują, wypatrując znicza…..doprawdy interesujące, który tym razem go złapie…
Stadion był wypełniony uczniami ze wszystkich domów, wykrzykujących nazwy drużyn, którym kibicowali. Niektórzy dzierżyli w dłoniach ogromne, dopingujące transparenty, inni po prostu krzywdzili swoje gardła, próbując pomóc graczom.
Victor był pewien swej strategii. Była tak wyszukana i skuteczna… Spojrzał nerwowo na tablicę z punktami. Sto dziewięćdziesiąt do czterdziestu dla Ślizgonów. Przełknął porcję śliny, ściskając trzon miotły tak mocno, aż końce palców mu pobielały.
- Oh, dalej! – Zagryzł dolną wargę, gdy szyld z wynikiem zatrząsł się, a punkty wychowanków Węża osiągnęły dwieście. Jeszcze trochę… Wytężając wzrok kilkanaście metrów nad grą, zawzięcie trzymał kciuki. Pośpiesznie zlokalizował Draco i ocenił jego poczynania.

Nagle, kompletnie niespodziewanie, Victor skierował miotłę ku dołowi, ruszając pędem.  Mroźny wiatr rozwiewał jego loki, gdy mknął jak burza. W końcu wynik Gryfonów osiągnął pięćdziesiąt. Idealna różnica – sto pięćdziesiąt punktów. Teraz został podjęty wyścig z czasem. O Ginny nie martwił się w ogóle jako o najlepszą ścigającą w swej drużynie.
Już widział majaczące światełko pośród promieni słońca, które tylko czekało na koniec meczu. Spróbował złapać ostatni kontakt wzrokowy z Rudą, tylko po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że jest świadoma swego zadania.
Zauważył jak potakuje głową, a wtedy gwałtownie poderwał trzon miotły ku górze ścigając się z wiatrem. Musiał przebyć drogę długości całego boiska, by osiągnąć wiktorię. Uśmiechnął się dumnie, mknąc. Jeszcze z dwadzieścia krótkich metrów…
Draco wszystko pojął, błyskawicznie przenosząc wzrok z Weasley to na Victora. Nie było czasu na gonienie szukającego Gryfonów.
- Nie tym razem Baker – Powiedział do siebie, nim pomknął na spotkanie z rzutem najlepszej ścigającej Gryffindoru.
Nie dbając o obrońcę swej drużyny, idealnie wleciał między mknącego kafla i pętlę, odbijając go ręką. Oprócz dumy i zadowolenia poczuł również przenikający ból, choć dopiero wtedy, gdy zauważył pod jakim kątem wisi jego kończyna.


Victor z ulgą zacisnął palce na chłodnej powierzchni złotego znicza. Nie posiadając się z radości ryknął, zataczając pętlę nim przeniósł wzrok na tablicę z punktami.

Zamrugał tępo, czując ogromną gulę w gardle.
Dwieście do dwustu. Gra skończona.
Nie dowierzając otworzył usta, wypatrując przyczyny, dla której Ginny nie udało się wbić ostatniego gola, który zagwarantowałby słodką wygraną, dziesięć cennych punktów przewagi i koniec meczu.
Przeklął siarczyście i gniewnie zmierzwił włosy, zeskakując z miotły, gdy sekundę wcześniej zauważył Dracona z nienaturalnie wygiętą ręką i grupką fanów wokół jego osoby.

*

Po tym jakże ciekawym obrocie spraw podczas meczu Gryfonów ze Ślizgonami, Victor Baker wprowadził zdwojoną liczbę treningów.
- Nie możemy sobie pozwolić na takie numery następnym razem – Oznajmił stanowczo jednej części zespołu. Druga ćwiczyła taktykę w powietrzu. – Wszystko sprowadza się do tego, czy…
- UWAGA!
Ogłuszający wrzask wypełnił ich uszy, co wywołało natychmiastowe odwrócenie głowy w tamtym kierunku. Niestety to nie wróżyło nic dobrego. Pierwszą i ostatnią rzeczą, którą zobaczyła Addie po obróceniu się była średniej wielkości czarna kula, prująca ku niej z prędkością światła.
W następnej sekundzie leżała cała obolała na trawie, słysząc nad sobą głosy. Automatycznie podniosła dłoń do twarzy, gdzie zamiast swojego nosa napotkała niespotykanych rozmiarów gulę i tryskającą z niej krew. Na widok szkarłatnej dłoni, przymknęła oczy, czując jak traci przytomność.
- Co tam się stało… - Zdołała dosłyszeć oburzony głos Victora, rozganiającego tłum. Na widok Addie rozszerzył oczy do rozmiarów galeonów.
- Nie podchodź! – Jęknęła żałośnie, zasłaniając zmasakrowaną twarz, okrwawionymi dłońmi. Wstyd nakazywał jej schować się pod ziemię.
- Chodź – Orzekł tylko, łapiąc jej kruchy łokieć i unosząc go ku górze. Wyprowadził ją jak najszybciej od ciekawskich oczu. – Mam nadzieję, że zdążymy dojść do skrzydła szpitalnego zanim zemdlejesz? – Victor zaśmiał się, pokazując dwa dołeczki w policzkach.

Addie spróbowała odwzajemnić uśmiech chłopaka, jednak widok krwi był dla niej najgorszym z możliwych i reagowała na niego najciężej. Czując jak jej zapach trafia do nozdrzy, a dłonie zaczynają się kleić od zaschniętej krwi, zemdlała mimo woli. Kapitan Gryfonów szybko ukląkł, by dziewczyna nie upadła z głuchym łoskotem. Przytrzymał ją mocniej i uniósł ciało nieprzytomnej Gryfonki, przyciskając je do piersi. Dość lekka. Zdał sobie sprawę z uśmiechem krocząc ku sali szpitalnej.

--------------------
Oto kolejny rozdział!
Co sądzicie? :)
Pozdrawiam, MoonSeer

sobota, 26 marca 2016

4. Ryzyko

Addison przygryzając dolną wargę chodziła w tę i z powrotem po wielkim holu. Czuła jak zimny dreszcz przebiega po jej plecach.
Wkrótce udało jej się dosłyszeć tupot stóp.
- Nie wiem jak to się skończy, Addie – Ostre słowa Millie powitały ją tego halloweenowego wieczoru. – Ciekawe co zrobimy, jak przyłapią nas prefekci – Smęciła, wydymając usta ze złości. – Dałaś się podpuścić Randallowi! …Mogłybyśmy po prostu posiedzieć chwilę i spokojnie wrócić do sypialni… - Założyła ręce na piersi, mając nadzieję, że będzie jej choć odrobinę cieplej. Gryfonka tracąc opanowanie uniosła oczy ku górze, oddychając głębiej.
Bez celu przemierzały ciemne korytarze  Hogwartu, wypatrując tych „dziwnych” rzeczy.
- Millie – Addison odezwała się w końcu, poczuwszy się dyskomfort pośród mroku i ciszy. – Co jeśli naprawdę coś zobaczymy? – Spotkała niezadowolony wzrok przyjaciółki. – Wiesz, co mam na myśli – Dodała po chwili, szybko odwracając głowę. Miała wrażenie, że są obserwowane.
- Nie wiem, co wtedy – Odparła zgodnie z prawdą, zezując spojrzeniem w boczny korytarz. – To ty się zgodziłaś.
Jak dotąd dziewczęta nie spotkały nikogo ani niczego. Nie odzywając się, dopóki nie było potrzeby, wspinały się co i rusz po schodach, to zaglądały w zaułki. Wisiało nad nimi najgorsze – kotka Filcha, której obawiały się bardziej niż jakiś anormalności wywołanych świętem duchów. Mimo że korytarze w istocie były puste, Hogwart wydawał się być wypełniony jakąś dziwną energią.
Nott przyłożył palec do ust, nakazując przyjaciołom bezwzględną ciszę. Potem wychylił się zza rogu i wyciągnął różdżkę.
Dziewczęta wkroczyły na drugie piętro, wzdychając ze znudzenia, gdy wtem, wszystkie pochodnie na korytarzu zgasły.
Jedyne co mogły zobaczyć, to nieprzeniknioną, gęstą ciemność.
Millie sparaliżowana z przerażenia, przyłożyła obydwie ręce do ust, żeby nie krzyknąć, za to Addie zaczęła skakać i wrzeszczeć przenikliwie. Po ułamku sekundy pobiegły co sił w nogach. Skręciły w prawo i raptownie przystanęły, zachłystując się lodowatym powietrzem. Wnętrzności skręciły im się, powodując chęć zwrócenia całej kolacji, bowiem spotkały kogoś gorszego (o ile to możliwe) od pani Norris.
Zaledwie parę metrów przed nimi siedział Jasper w towarzystwie Hermiony Granger. Cała czwórka wpatrywała się w siebie przez parę chwil, w których czasie serca uciekinierek biły jak szalone.
Jak mogły zapomnieć o słowach przyjaciela, w których wyraźnie informował je, że prefekt naczelna ma swój drugi patrol z Jasperem właśnie w soboty.
Wiedziały, że są skończone.
Wziąwszy wielki haust powietrza, chłopak zwrócił się do swojej partnerki.
- Hermiono, to moje przyjaciółki, one… - Oblizał nerwowo usta, poprawiając okulary. Gorączkowo szukał dla nich wymówki. - …One nie zrobią tego nigdy więcej, ale proszę!
Gdy emocje Addison opadły, otworzyła usta z niedowierzania, świdrując przyjaciela spojrzeniem.
Jak śmiał powiedzieć coś takiego! Teraz jedyne co mogą robić, to mieć nadzieję na litość Gryfonki.
Millie przygryzła dolną wargę, unosząc wysoko głowę.
- Nie zrobimy tego nigdy więcej – Potwierdziła stanowczo, bez krzty nerwów. – Gdybyśmy miały inne wyjście, nie byłoby nas tu.
Obrzuciła Hermionę wyzywającym spojrzeniem, czekając na jej odpowiedź. Nie powinna się bać jej władzy.
Gryfonka zmrużyła gniewnie oczy.
- A czy mogę poznać powód tej wyprawy? – Dopytała, zakładając ręce na piersi. Dlaczego w ogóle wdała się w tą dyskusję? Dziewczęta nie były w łóżku, wtedy kiedy była na to pora. Konsekwencje są jasne.
Millie uniosła brwi ku górze, uśmiechając się z politowaniem. Addison obrzuciła przyjaciółkę spojrzeniem mówiącym „Co ty wyprawiasz!”.
Jednakże tylko Ślizgonka widziała jak przed sekundą przy końcu korytarza mignęła pewna postać. Zaśmiała się w duchu.
- Hermiono, tylko dzisiaj, odpuść – Poprosił po raz ostatni Jasper, uśmiechając się słabo. Gryfonka westchnęła ociężale, spoglądając czule na Krukona, po czym powolnie kiwnęła głową.
Wtem wszystkie światła ponownie zgasły. Addie przysunęła się bliżej przyjaciółki, drżąc.
- Chyba wiem, kto za tym stoi – Szepnęła tak cicho, że tylko Gryfonka mogła usłyszeć. Jej oddech automatycznie się uspokoił. Cała czwórka uczniów topiła się przez moment w czarnym oceanie, gdy nagle z lewego zakrętu wypełzło światło. Wszyscy zgromadzeni odwrócili się w jego kierunku. Po sekundzie okazał się to być ogromny majestatyczny smok, leniwie lecący w ich kierunku. Gdy otworzył paszczę, Hermiona przyłożyła dłoń, zakrywając usta z zaskoczenia, bo na pewno nie ze strachu. Słysząc jak Addison piszczy, obserwowała z osłupieniem szybującego patronusa. Jak można było się tego przestraszyć? Pomyślała gorączkowo.
- Homenum rewelio – Szepnęła beznamiętnie, a po sekundzie niewidzialna siła wypchnęła trójkę Ślizgonów… i jednego Gryfona na widok. Światła rozjaśniały, oświetlając ich skonsternowane twarze. Cisza nastała ponownie, podczas której Hermiona piorunowała spojrzeniem chłopców z jej rocznika. Wydęła wargę, widząc zmieszanie Victora.
Już chciała otworzyć usta, ale wyręczyła ją uśmiechnięta Millie.
- Dałaś słowo Jasperowi, że dziś dasz sobie spokój, Hermiono – Zauważyła naukowym tonem, posyłając jej rozbawione spojrzenie. Gryfonka zapowietrzyła się, następnie wzdychając. Victor uniósł oczy z ulgą.
Północ wybiła i patrol się zakończył. Uciekinierzy mieli już dość szukania przygód i zdecydowali, że grzecznie wrócą do dormitoriów, więc złożyło się tak, że wszyscy uczniowie kierowali się ku tym samym schodom.
Nikt się nie odzywał.
Dopóki schody się nie poruszyły. Co gorsza, nie wylądowały na spodziewanym miejscu.
Wszyscy rzucili się ku poręczom, ściskając je kurczowo i obserwując poczynania schodów. Przez jedną krótką chwilę wszystko zawirowało im przed oczami, jakby tracili przytomność, jednak po sekundzie było po wszystkim, a schody znieruchomiały, prowadząc tylko i wyłącznie do jednego ciasnego korytarza. Wszyscy spojrzeli po sobie bez typowej nienawiści w oczach, zastępując ją niemym przerażeniem. Obserwowali wypełniony nieprzeniknionym mrokiem korytarz, czując jak w gardle narastają im ogromne gule. Oczy Addison zaszkliły się, a usta zadrżały. Podobnie było z Millie, której serce biło jak szalone. Włoski na karku najeżyły się wszystkim. Było Halloween. Halloween w Hogwarcie, a oni mieli przed sobą korytarz, który mógł skrywać wiele tajemnic. Szczególnie tych, których bali się odkrywać. Chłopcy ze Slytherinu, zawsze wyluzowani i dostojnie wyprostowani, skulili ciała, obawiając się nawet tej dennej ciszy, która była straszniejsza niż jakiekolwiek odgłosy. Victor obawiał się, że jego szalony oddech i spazmatycznie unosząca się klatka piersiowa zaraz obudzą potencjalne zło drzemiące w odmętach tajemniczego korytarza. Nikt nie obrócił się, słysząc jak Jasper, cofnąwszy się o krok, upadł, cichutko łkając. Każdy z osobna bał się, że gdyby choć na ułamek sekundy odwrócił wzrok od przejścia, mogłoby to się źle skończyć.
Sekundy mijały niemiłosiernie wolno, a strach narastał wraz z każdą nich. Co mieli zrobić? Wejść tam? Wejść w miejsce, którego nigdy nie widzieli na oczy, do tego w noc duchów? Woleli, a nawet w duszy błagali o nagłą obecność pani Norris. Wtedy w mgnieniu oka pojawiłby się Filch i ostatecznie wszystko skończyłoby się jakimś szlabanem. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Wydawało się, że całe zamczysko zostało uśpione.
Hermiona do teraz tłumiąc swoją trwogę, ruszyła wyżej z uczuciem unoszących się wymiotów, nie mając innego wyjścia.
- Idziemy tam? – Cichy głos Jaspera potoczył się i wpadł do uszu wszystkich uczniów. Przełknął głośno ślinę, wycierając zwilżone oczy spod szkieł.
- Masz lepszy pomysł? – Warknął Draco, wkładając zziębnięte ręce do kieszeni spodni. Ostrożnie ruszył za Gryfonką. Przerażenie wypełniało go całego, to prawda, jednak nie było opcji, by pokazał swą słabość pod męstwem dziewczyny.
W końcu grupka dotoczyła się do końca przejścia, mimo że trwało to naprawdę długo. Ciągle byli zbici w jedną kupkę, a poruszali się niemal tip topami. Przez ten czas wszyscy zapomnieli o kolorach krawatów i wzajemnej zawiści.
Ujrzeli po prawej stronie kolejny korytarz, dużo krótszy, a od jego boków odchodzące kolejne. Jedne szersze, inne znaczenie węższe. W końcu Hermiona przystanęła, oznajmiając zamglonym głosem.
- Wygląda na to, że to jakiś labirynt. – Zaryzykowała swoją opinią, oczekując salwy zjadliwego śmiechu, jednak nikomu nie było do śmiechu. Była noc duchów, a ich wyniosło do jakiegoś mrocznego, zimnego i wilgotnego labiryntu. Dziewczynie wydawało się, że jeżeli ona nie spróbuje zachować zimnej krwi, nikomu się nie uda.
Wszyscy zamrugali już z kontrolowanym strachem w oczach, myśląc. Odruchowo odwrócili się do miejsca, z którego przywędrowali, jednak tam zobaczyli tylko wilgotny, szary mur, jakby wyrośnięty spod ziemi.
- Dobra – Orzekł wreszcie Dracon, prawie gotowy do działania. Chciał dostać się do swojego dormitorium jak najszybciej, wydostać z tego parszywego miejsca, wywołującego gęsią skórkę, a żeby to osiągnąć, widać musiał pokonać jakiś zapyziały labirynt. A więc to zrobi. Choćby miał zemdleć ze strachu. – Jak się podzielimy na grupy, łatwiej dojdziemy do centrum, bo wnioskuję – Urwał, rozglądając się po malutkim korytarzyku, w którym stali zgromadzeni. – Że teraz na pewno w nim nie jesteśmy.
Odpowiedziała mu fala niemej aprobaty w postaci kiwania głów. Widok ten wypełnił go dumą, dzięki której spróbował uśmiechnąć się chełpliwie, prostując plecy. Wszyscy nabrali odrobiny werwy oprócz Hemiony, która nadal miała pusty wyraz twarzy. Sądziła, że bezpieczniej będzie w większej grupie, ale jeżeli Malfoy życzy sobie rozdzielenia, dobrze.
Po chwili Victor przypomniał, że nadal są niepodzieleni.
- Ślizgoni – Odparł władczo blondyn, przyciągając do siebie lekko dygoczących przyjaciół. – I reszta. – Wzruszywszy ramionami, zaobserwował jak Millie, posłusznie idzie w jego stronę, stawiając sztywne kroki.
Addie załkała, łapiąc dłoń Ślizgonki. Bez niej czuła się jeszcze bardziej bezbronna i samotna, co potęgowało strach. Razem mogły jakoś znieść najgorsze, a teraz została tylko z Jasperem, który zdawał się być w stanie przedzawałowym.
- Nas się nie rozdziela! – Pisnęła z chrypą, robiąc odważniejszy krok, jednak czyjaś ręka mocno zacisnęła się na jej kruchym ramieniu. Spoglądnęła ku górze swymi zaszklonymi oczami, spotykając uśpioną trwogę w spojrzeniu Victora. Wydawałoby się, że dwójka Gryfonów powinna pałać energią i werwą, jednak w takich okolicznościach, jak tajemnicze przejście w noc duchów napawało ich serca wszystkimi uczuciami, tylko nie tymi pozytywnymi.
- Zostań tutaj – Szepnął chrapliwie, rzucając w swoją grupę wzrokiem pełnym lęku.
Hermiona doskonale wiedziała, że nie można ufać Ślizgonom w tej sprawie. Była świadoma, tego że nie powiadomią ich jakkolwiek przy znalezieniu wyjścia, ale szczerze ją to nie obchodziło. Wiedziała, że razem z Victorem wyniosą młodszych uczniów do wyjścia z tej potwornej sytuacji. Tak samo Addie i Jasper – byli pewni, że z nikim nie mogli czuć się bezpieczniej niż z prefekt naczelną Hogwartu, choć woleli mieć przy sobie swą ślizgońską przyjaciółkę.
Dwie grupy rozdzieliły się na lewo i prawo.
*
Zespół składający się z Gryfonów i Jaspera kroczył po różnorakich korytarzykach z wielką ostrożnością. Światła rzucane tylko przez dwie różdżki nie mogły zaspokoić lęku Addison.
Było zimno, chwilami czuła jak lodowaty wiatr przebiega po jej plecach wywołując drżenie. Szła obok milczącego Victora na szarym końcu orszaku. Nie utożsamiała się z duetem Jaspera i Hermiony. Jej obecność doprowadzała Addie do szału, a jej zażyła relacja z Krukonem zdwajała negatywne uczucia.
Skręcili w lewo, nie mając innego wyjścia, a tam szesnastoletnia Gryfonka zauważyła pochodnię.
Nie myśląc nad niczym, rzuciła się, wyrywając pochodnię z uchwytu.
- Nie! – Usłyszała tylko przeraźliwy okrzyk Hermiony w miarę jak uchwyciła rączkę. Twarz prefekt naczelnej wyrażała nieopisaną trwogę w odróżnieniu do emocji Addie. – Mogło coś się stać! – Odezwała się po sekundzie oskarżycielskim tonem. Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się po reszcie osób. – Od teraz nikt niczego nie dotyka. – Orzekła stanowczo, nim zarzuciła swą burzą włosów i odwróciła się.

Addison tylko przewróciła teatralnie oczami, powoli wlokąc nogami. Trzymając w dłoni tak okazałe źródło światła, czuła się o niebo bezpieczniej.
Aczkolwiek nic nie mogło powstrzymać wylewającego się potu z powodu nerwów. Co spotka ich za rogiem? Co jeżeli nigdy nie znajdą wyjścia? To chyba niemożliwe. Pomyślała Addie, pukając się w czoło. Jak idzie drugiej drużynie? Czy coś im się przydarzyło?
Takimi pytaniami były obładowane biedne głowy przestraszonych uczniów przemierzających labirynt w grobowej ciszy. Nic się nie zmieniło od początku ich wyprawy. Mury dalej były wilgotne i ciemne, a korytarze przepełnione zwyczajnością. Z czasem i to zaczęło napawać strachem – to, że wszystko jest stale identyczne. Zdecydowanie inaczej poczuliby się, gdyby coś się pojawiło. Ciągła rutyna rodziła myśl, że krążą bez żadnego sensu.
Victor zdobył się na smutny uśmiech, słysząc komendę Hermiony „Wskaż mi”.

Dlaczego w głębi duszy miał wrażenie, że różdżka tu nic nie da?
Szurający nogami z waty Jasper, usiłował nie myśleć o narastającym głodzie. Bolała go głowa od płaczu, oczy napuchły…a czas mijał. Razem z nim także żywotność trzymanej w ręce Addison pochodni. Wystarczyło jeszcze parę minut, a ogień doszczętnie wygasł, wprowadzając wywołujący dreszcz półmrok. Dziewczyna przełknęła ślinę, modląc się o dwie rzeczy: o kolejną pochodnię i możliwość spotkania Ślizgonów.
Była pewna, że atmosfera panująca pośród uczniów ze Slytherinu różni się diametralnie od tej tutaj. Dałaby sobie rękę uciąć, że Millie jest niekoniecznie przerażona, przechodząc przez ten parszywy labirynt z takimi chłopakami jak Zabini czy Malfoy.
Po policzku spłynęła jej łza bezradności, którą po paru krótkich sekundach zastąpił okrzyk radości, gdy ujrzała bijące światło.
Jednakże Hermiona od razu zareagowała z morderczym spojrzeniem.
- To że przez ostatnią pochodnię nic się nie zdarzyło, nie znaczy, że teraz będzie tak samo. – Burknęła, ostrzegając wzrokiem.
Addison tylko wydęła z niezadowoleniem dolną wargę, westchnąwszy ze złością.
- Zaryzykuję – Odparła wyzywająco, wzruszając ramionami. Jednak gdy tylko chwyciła rączkę pochodni, poczuła jak grunt pod nią zaczyna się poruszać. W jednej chwili jej oczy rozszerzyły się do rozmiarów galeonów, a uszy dosłyszały odgłos samoistnie ruszających się kamieni pod stopami. Usłyszała desperacki krzyk Jaspera. Victor ruszył ku niej pędem, jednak zanim dobiegł, kawałek korytarza z Addie obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, tym samym odłączając ją od swej grupy.
Sparaliżowana Gryfonka stała kurczowo ściskając pochodnię w wilgotnej dłoni. Oddech brała spazmatycznie, decydując się na zwrócenie wzroku w innym kierunku. Drżąc na całym ciele uczyniła tak jak postanowiła.
Zamrugała niedowierzająco, po czym zasłoniła usta dłonią, obserwując zdezorientowanych Ślizgonów przed nią.


*

Trzeba przyznać, że w pewnym stopniu Addison miała rację co do ślizgońskiej grupy. Mimo oczywistej obawy przed zagadkami labiryntu, potrafili również zdobyć się na żarty.
Nie przejmowali się tym, że idą bez ani jednej różdżki, bo jak dotąd nic ich nie spotkało. Same opustoszałe przejścia.
Dziewczęta objęły się czule, wypełniając serca ulgą. Od teraz obydwie były raźniejsze i potrafiły lepiej nawiązać kontakt ze starszymi chłopakami.
- To jest żałosne – Zauważył Blaise, już znudzony, nie przerażony. – Krążymy tak od Bóg wie ile czasu i NIC nas nie spotkało…
- Oddałbym duszę, gdyby spotkał nas nasz pokój wspólny… - Rozmarzył się Ted, wzdychając ociężale.
- Chłodna skóra kanap i szum jeziora – Dodała łamliwym głosem Millie, spoglądając na swoje obolałe stopy.
Wtem, grupka przystanęła na rozdrożu. Ich oczy zaczęły się męczyć przy wytężaniu wzroku w mroku.
- Lewo czy prawo? – Blaise kuknął w jedną i w drugą stronę, następnie przenosząc spojrzenie na zziębniętego Dracona.
Jego oczy ze zmęczenia straciły blask, a ciało co i rusz trzęsło się.
- Ja idę w prawo – Odrzekł na pytanie Nott. – Zawsze idę w prawo. – Dopowiedział po chwili przerwy. Nie dość, że miał w zwyczaju wybierać prawą stronę, tym razem czuł, że coś innego go tam ciągnie…Jakaś niezbadana siła.
Draco wyglądał jak swój cień. Był kosmicznie głodny, wycieńczony i wszystko przestało go obchodzić.
- Idźcie – Sapnął do dwójki przyjaciół. Niech robią tak jak sobie życzą. – Jeżeli znajdziecie wyjście, krzyknijcie, cokolwiek – Ciągnął przegranym głosem, a jednak nadal władczym. – One pójdą ze mną.
Jednak gdy tylko dziewczęta usłyszały owe zarządzenie, od razu zmarszczyły gniewnie czoła. Przestąpiły za plecy Blaise’a i Teodora. Obydwaj razem wzięci wydawali się sto razy lepsi od zarozumiałego blondyna.
Dracon obserwując ich poczynania, prychnął wyniośle, odwracając się i idąc we własnym kierunku. Bez najmniejszych skrupułów zostawił czwórkę samym sobie.
- Zawsze staje się nieprzyjemny, gdy jest głodny – Oznajmił dziewczynom Blaise, nim ruszyli w drogę.
W następnym czasie wydarzyło się sporo rzeczy.

Ślizgońscy przyjaciele zajęli się rozmową, byleby tylko zająć mózg czymś innym niż ich obecna patowa sytuacja. Zastanawiali się, czy reszta wychowanków Węża martwi się, dlaczego dotychczas nie powrócili do pokoju wspólnego. Może ich szukają?
- Pewnie już śpią – Podsunął Nott, z resztą słusznie. Było już grubo po północy. Blaise wymamrotał coś o wygodnym, wielkim łóżku w ich dormitorium.
Chłopcy pochłonięci wymianą poglądów, nie zauważyli, że dziewczyny zostały w tyle, wiążąc sznurówki butów.
Uśmiech  ozdobił zmęczoną twarz Blaise’a. Ujrzał przed sobą starą lampę naftową, dającą naprawdę okazałe światło w tych paskudnych ciemnościach. Pochwycił ją i zerwał z maleńkiej półki, przez co po całej długości korytarza rozniosło się echo.
Sekundę później razem z Teodorem poczuli, jakby ich stopy zatapiały się w piasku. Pochłaniało ich całkowicie, nie pozwalając odwrócić się w kierunku szóstoklasistek. Udaremniało ostrzegawczy krzyk, sparaliżowało ich pod każdym względem, połykając doszczętnie.
Ślizgoni stali na nogach z waty, nie mogąc wydusić słowa.
W końcu poruszyli głowami, rozglądając się wokół.
Blasie puścił się dzikim biegiem, a za nim popędził Nott.
 Byli w swoim pokoju wspólnym w lochach Hogwartu. Przeskoczyli schody, zapominając o wcześniejszym zmęczeniu, a następnie z hukiem wpadli do dormitorium.
Przyjemne ciepło zalało ich serca na widok swego dobytku i rozwalonych łóżek.


*

Draco tępo patrzył przed siebie. Hermiona robiła to samo, dodając do swego spojrzenia szczyptę tradycyjnego obrzydzenia.
Obydwoje wiedzieli, że osoba z naprzeciwka jest ostatnią, z którą chcieliby spędzić ten wieczór.
Wokół nich nie było nikogo, toteż Draco zastanowił się, jakim cudem Granger została sama. Pewnie mieli jej dosyć. Coś podsunęło mu tą myśl.
Minął dziewczynę bezceremonialnie, zahaczając o jej bark. Hermiona została ordynarnie odepchnięta, prychając jak rozeźlony kot.
Chcąc nie chcąc, musiała podążyć za chłopakiem, gdyż korytarz nie dawał innej alternatywy.
Dlaczego nie ma żadnych rozwidleń? Pomyśleli obydwoje z trwogą, zmęczeni już swoją wzajemną obecnością.
Gryfonka od dłuższej chwili miała głowę zaprzątniętą jedną jedyną sprawą. Jak to się stało, że nie czytała o czymś takim w Historii Hogwartu i innych dziełach tego pokroju?
Draco przyciszył oddech, by upewnić się, że dziewczyna ciągle za nim drepcze. Tak bardzo pragnął znaleźć się w jakimkolwiek innym miejscu…Nieistotne w jakim, nawet najbardziej przez niego znienawidzonym. Każde było lepsze od tego.
Odwrócił się sztywno, nie usłyszawszy stukotu butów Hermiony.
- Stój! – Zaskrzeczał ochryple, z desperacją w oczach obserwując jak Granger łapie za klamkę jakiś drzwi. Czyżby ich wcześniej nie zauważył? Ponownie odepchnął dziewczynę, wchodząc pierwszy.
Wrota zamknęły się za plecami dziewczynami, która przystanęła obok chłopaka.
Stali sparaliżowani, rozumiejąc gdzie się znaleźli. Otaczały ich niezliczone rzędy starych ksiąg. Draco wziął haust powietrza, przymykając oczy.
Stali w centrum działu ksiąg zakazanych, a drzwi przez które tu weszli rozpłynęły się bezgłośnie. Było tak samo ciemno jak w labiryncie, aczkolwiek czuli się o niebo lepiej. Wiedzieli gdzie są i byli bezpieczni…Dopóki nie zrozumieli, że wisi nad nimi Filch, a dział jest zamknięty od zewnątrz jednym z magicznych kluczy pani Pince. Byli w pełni świadomi, że alohomora zda się na nic.
Minuty mijały, a każda kolejna była błogosławieństwem. Stale rozglądali się wypatrując świecących ślepi pani Norris.
W końcu obydwoje opadli wymordowani i bezradni pod ścianą, pozwalając nogom odpocząć. Siedzieli w bezpiecznej odległości od siebie, nadal nie odzywając się. Bo niby po co…?
- Wiesz – Draco rad, że otacza ich ciemność, uśmiechnął się chytrze, przerywając tą długą ciszę. Nie zauważył jak oczy Hermiony, spoglądają na niego z odrobiną zaciekawienia. – Masz różdżkę. A ja mógłbym nią wezwać swoich przyjaciół. – W brzuchu narodziło mu się stado motylków podniecenia na myśl o ucieczce stąd. Nienawidził zapachu biblioteki. – Wysłałbym do nich patronusa z wiadomością. Oni na pewno po mnie przyjdą…Jeżeli już udało im się wyjść z tamtego labiryntu. – Dodał mniej pewnie.
Na wzmiankę o ciemnym labiryncie obydwojga przeszły dreszcze. Gryfonka nie widząc podstępnego uśmieszku na twarzy chłopaka, rozmyślała. Czy jest tu jakiś haczyk? Miała pozwolić Ślizgonowi przytrzymać jej osobistą różdżkę i jej użyć? Co jeżeli użyje jej wobec właścicielki? Choć jaki miałby w tym interes w obecnej sytuacji?
Nagle podskoczyła. Zdawało jej się, albo usłyszała jakiś trzask.
- Oh, Granger, dalej! – Syknął gniewnie chłopak, świdrując ją wzrokiem.
W końcu jego palce zacisnęły się na trzonie, a po paru sekundach było po wszystkim.
Draco bezceremonialnie oddał dziewczynie jej własność i zaczął chodzić w kółko, wyczekując.
Mieli nadzieję, że denna cisza, jaką gwarantowali, nie sprowadzi woźnego na nadzór.
Czas mijał. Draco zagryzł niepewnie wargę.
Ostatecznie mogli zostać tu do rana… Wtedy też dostalibyśmy areszt. Zreflektowała się w myślach Gryfonka. Nie uśmiechała się do niej wizja pani Pince otwierającej o świcie swe sanktuarium, gdzie za zamkniętym przejściem stoi dwójka prefektów.
- Który to może być klucz?
- Ciszej! Nie wiadomo, gdzie ta baba sypia, może między regałami…
Draco rozszerzył powieki, podbiegając do zamknięcia.
Uśmiechnął się szczerze na widok Teodora i Blaise’a niosących pęk magicznych kluczy.
- Ale cię wyniosło – Zauważył Nott, wkładając różne klucze do zamka. – My znaleźliśmy się w naszym pokoju wspólnym. – Dodał zjadliwie, widząc wyraz twarzy blondyna.
W końcu kłódka szczęknęła, a Draco z nieopisaną ulgą natychmiast popchnął bramkę. Hermiona odważnie ruszyła za nim, jednak po sekundzie poczuła pulsujący ból w czole. Blondyn zatrzasnął drzwi przed jej nosem.
- W układzie nie było mowy o ratowaniu ciebie – Oznajmił jadowicie prosto w jej oczy, ozdabiając twarz szyderczym uśmiechem.
Blasie i Ted przyglądali się w ciszy, jak Hermiona tupie ze złością i przeklina Malfoy’a, który zagwizdał wesoło, niedbale rzucając plik kluczy na ladę.
- Do zobaczenia na śniadaniu, Granger – Uśmiechnął się perfidnie, wkładając ręce do kieszeni spodni. Kiwnął głową na przyjaciół, którzy rzucając ostatnie spojrzenie na Gryfonkę w potrzasku, wolno ruszyli za blondynem.
Oddalili się już znacznie od biblioteki, a do tego czasu głowę Dracona zdążyła mocno rozboleć głowa.
- Już przestańcie o tym gadać – Warknął z grymasem na twarzy. – Dość się nasłuchałem…
Choć przyjaciele wydawali się być nieugięci. Jej przynależność do Gryffindoru to była jedna sprawa, jednak…
- Prawdziwy Ślizgon powinien płacić swoje długi. – Naciskał Teodor. – Granger uratowała cię przed kolejnym aresztem, ryzykując zaufaniem do ciebie, a ty ją…
Draco wydął usta, unosząc oczy ku górze.
- Dobrze! Dobrze, wrócę po nią, zadowoleni?! – Ryknął na nich rozeźlony, mając w nosie Filcha, który mógł wyskoczyć zza rogu ze swym paskudnym kotem. Widząc, jak chłopacy ze spokojem kiwają głowami, prychnął i ruszył z powrotem.
Zegar oznajmił godzinę drugą w nocy, kiedy ledwo patrzący na oczy Draco ostrożnie popchnął drzwi biblioteki.
Pochwycił klucze i nonszalanckim krokiem podszedł do działu ksiąg zakazanych.
- Odsiecz nadeszła, Granger – Zapowiedział ironicznie, wkładając do zamka odpowiedni klucz. - …Granger? – Dopytał szeptem, jednak niczego nie usłyszał. Marszcząc brwi, postawił jeszcze jeden krok, gdy nagle do jego uszu doszły pewne odgłosy zza regałów.
Światła rozbłysły, a Draco przystanął sparaliżowany, nie dowierzając.
- No no – Głos był przepełniony paskudną zawiścią wymieszaną z podnieceniem. – Chyba mamy kłopoty.
Blondyn zamrugał tępo, czując jak Filch szarpie go za szatę w kierunku wyjścia. Granger zdołała wydostać się sama.


---------------------------
Witam Was kochani po kolejnym rozdziale!
Podobało się Halloween? Mam nadzieję, że oddało klimacik...a Wam życzę jak najbardziej wesołych świąt!
Ściskam, MoonSeer c:



piątek, 18 marca 2016

3. Dwie krople sprytu

Od rana lał deszcz. W całym zamku powietrze było bardzo wilgotne, szczególnie w sali od eliksirów, gdzie aż wrzało.
- Moi drodzy – Horacy Slughorn uśmiechnął się zachęcająco, witając Gryfonów i Ślizgonów z siódmego roku. – Dzisiaj przypomnimy sobie jeden z eliksirów uleczających – Podreptał do biurka, chwytając swój egzemplarz podręcznika. – Bardzo często pojawia się na egzaminie, tak, tak – Westchnął. – Dobierzcie się w pary, wskazówki znajdziecie na stronie pięćdziesiątej czwartej.
Natychmiast nastąpiło zamieszanie i kręcenie się po sali, w czasie którego nauczyciel zdążył napomnieć o nagrodzie w postaci punktów dla najbardziej skutecznej mikstury.
Nott odwrócił się do Blaise’a z nieciekawą miną.
- Dlaczego go nie ma? – Uniósł pytająco brwi, mierząc wzrokiem Ślizgonkę dosiadającą się do Diabła. Była to tęga dziewczyna o nazwisku Bulstrode.
Zabini wzruszył ramionami, a w tej samej chwili drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich stanął Draco we własnej osobie. Szybko skinął głową w ramach przeprosin za spóźnienie i natychmiast obrzucił klasę badawczym spojrzeniem.
- Prędko, panie Malfoy! – Pogonił go staruszek. – Tworzymy w parach eliksir uleczający. Za panem Bakerem,o tam, w rogu czeka Longbottom.
W  klasie rozniósł się szyderczy chichot paru osób.
Draco zamrugał tępo, spoglądając z obrzydzeniem w kąt sali gdzie siedział Neville. Przewracając oczami, dosiadł się do dygoczącego Gryfona.
Po chwili dało się słyszeć już tylko dźwięki noży, skwierczenie płomyków ognia i pluski eliksirów. Hermiona pracowała w pocie czoła nad dziełem jej i Victora. Loki napuszyły się i uniosły się ku górze na wskutek ciągłych oparów, choć nadal mieszała to w jedną to w drugą stronę, pozwoliwszy przyjacielowi na udzielenie pomocy kuzynowi.
- Hermiono – Usłyszała za sobą pełen trwogi szept, a odwróciwszy się, ujrzała błagalną twarz Neville’a. – Pomóż mi! – Pisnął, spoglądając na kociołek jego i Ślizgona.
Gryfonka westchnęła ociężale, nim zaczęła dawać chłopcom potrzebne wskazówki. Jednocześnie pracowała nad swoją miksturą. Co chwilę miała głowę w naczyniu swoim lub przyjaciela, stale kontrolując obydwa. Przyprawiało to wiele trudności, choć za wszelką cenę usiłowała rozjaśnić umysł Neville’a.
Draco oparłszy głowę, w ciszy obserwował  działania dwójki Gryfonów. Z opanowaniem spoglądał co i rusz na postęp mikstury dziewczyny, upewniając się czy może przypadkowo został źle skonstruowany. Gdy tak ciągle jej bujna czupryna latała mu przed oczami, uniósł brwi, prychając cicho. Wtem, pojawił się przy nich Horacy, a Hermiona niemal zanurkowała we własnym kociołku, udając całkowicie pochłoniętą własną pracą.
- No, no  - Zacmokał z entuzjazmem nauczyciel, uważnie obserwując buchające kłęby z eliksiru Neville’a i Dracona. – Bardzo ładnie, wiedziałem, że dacie sobie świetnie radę! Barwa jest idealna dla tej fazy… - Delikatnie podniósł zesztywniałego Gryfona za łokieć. – Pozwoli pan, panie Longbottom… - Pociągnął go między krzesłami, ku rozśmieszonemu Blaise’owi. – Ta dwójka stale nie może osiągnąć idealnej purpury. – Uśmiechnął się wesoło, klepiąc pannę Bulstrode po masywnym ramieniu. – Chłopcze, spróbuj im pomóc, a pan, panie Malfoy, proszę pracować dalej! – Z przeogromnym uznaniem w szarych oczach, Slughorn uniósł kciuki ku górze, napotykając sztuczny, szeroki uśmiech Ślizgona.
Gdy tylko nauczyciel zwrócił swą uwagę komu innemu, Draco nerwowo podrapał się po skroni, patrząc na powierzchnię kociołka. W końcu, zagryzając niepewnie wargę, podniósł wzrok i spostrzegł, że dotychczas Hermiona robiła to co on. Jednakże, spotykając spojrzenie jego chłodnych oczu, zmrużyła gniewnie oczy i błyskawicznie odwróciła się.
Chłopak nawet gdyby naprawdę chciał poprawnie dokończyć to zadanie, nie dałby rady. Był kompletną nogą z eliksirów i kiedy tylko spojrzał na kolejne instrukcje, zakręciło mu się w głowie.
Uśmiechnął się chytrze.
- Oh, daj spokój, Granger! – Szepnął wyzywająco, kopiąc jej krzesło. – Nie dokończysz tego, co zaczęłaś? – Zapytał zdziwiony, opierając się luźno, a Hermiona nawet się nie poruszyła. Draco przygryzł dolną wargę z niezadowolenia. - …Mogłoby się wydać, że to nie Longbottom zrobił eliksir – Zaczął znowu, głosem całkowicie obojętnym. Wykorzystując to, że Gryfonka na niego nie patrzy, dalej uśmiechał się podle. - …Wtedy trzeba by było znaleźć winowajcę…Oszukanie nauczyciela…
- Dodaj na raz siedem kłów chropianka – Warknęła niespodziewanie, nawet nie odwracając głowy,
- Czego? – Dopytał zdezorientowany Draco, spoglądając na swoje miejsce pracy bacznym wzrokiem.
Po kilku chwilach, wrzucił to co mu najbardziej odpowiadało do opisu „kły” i ponownie kopnął nogę krzesła Gryfonki, która aż podskoczyła. Wydymając ze złością dolną wargę, wymierzyła Ślizgonowi cios śmiercionośnym spojrzeniem.
- Wyobraź sobie, że robisz to dla Longbottoma – Rzucił beznamiętnie, wzruszając ramionami.
Hermiona sprawdziła stan mikstury, porównując go z podręcznikiem, a następnie wskazując palcem na daną linijkę, odparła ostro.
- Tak się składa, że właśnie dla niego to robię.
Draco nachylił się ku wskazanej wskazówce i natychmiast wykonał polecenie.
- Dwie krople śluzu gumochłona, Malfoy! Nie jedna! – Pisnęła z oburzeniem, przytrzymując jego zimną dłoń dzierżącą specjalną fiolkę. – Prędko, zanim zmieni kolor! – Draco z osłupieniem, patrzył jak Hermiona kieruje jego ręką, nim ją wyrwał z uścisku. W tej samej sekundzie dziewczyna bezceremonialnie wróciła do swojego kociołka.
Działo się tak przez kilkanaście kolejnych czynności, które wymagały coraz to większej przykładności i uwagi. Gryfonka spostrzegła, że Victor również jest mocno skupiony na eliksirze Nott’a i Pansy, dlatego ustanowiła sobie za punkt honoru, sprawić, by Neville choć raz nie został na szarym końcu. Malfoy był nieistotny, choć nieopisanie irytujący, gdy kopał jej krzesło, nawołując.
Na jej czole wystąpiły kropelki potu, gdy znowu usłyszała puknięcie.
- Krople wody miodowej! – Krzyknęła z oburzeniem, tracąc cierpliwość, a jej palce zatrzęsły się. Draco posłusznie chwycił buteleczkę, obojętnie wykonując polecenie, gdy wtedy Hermiona nerwowo rozszerzyła oczy. – Nie, nie! Krople Moon Dew, pomyliłam, Malfoy! – Spojrzała nerwowym wzrokiem na Ślizgona, karcąc się w myślach za swoje niedopatrzenie. Jej eliksir był już na innym etapie, a teraz…
Chłopak powoli podniósł fiolkę, zamknął i odstawił na swe miejsce, w miarę, jak mikstura zaczęła bulgotać, nie zmieniać barwę.
- No to po ptakach, Granger – Rzucił oschle, wzdychając. Oparł się wygodnie, wbijając obrażony wzrok w drugi koniec sali. – Longbottom ci podziękuje. – Uśmiechnął się zjadliwie, zakładając ręce na piersi, gdy wtem na jego palniku wylądował satynowy kociołek Hermiony.
Z opanowaniem przyglądał się, jak dziewczyna prędko stara się go poprawnie ustawić.
Draco niemal z kapiącym jadem z ust, burknął.
- Oszczędź mi tego aktu szlachetności, Granger – Mówiąc to, nie zaszczycił jej swoim wyrodnym spojrzeniem. W momencie, gdy kociołek stał perfekcyjnie dopasowany, dzwon ogłaszający koniec lekcji zadzwonił. Draco równo z nim wyszedł z sali, nie zważając na nawoływania Slughorna, dotyczące oceny eliksiru jego i Neville'a.

*

W pokoju wspólnym Gryfonów był jak zwykle tłoczno i głośno. Większość uczniów starała się przykładać do nauki, choć wesołe wrzaski pierwszoroczniaków udaremniały to całkowicie.
Victor Baker siedział od dłuższej chwili na wytartej kanapie, ściskając podręcznik.
Jego noga nerwowo podrygiwała, gdy bacznym wzrokiem obserwował przeciwległy róg pokoju.
Od paru dni jego głowę okupywała jedna myśl. Jak to możliwe? Nott nie mógł się pomylić. Victor całym sercem wierzył, że osobą, którą Ślizgon widział w oknie była Hermiona. Nie sposób pomylić jej bujnych włosów. Choć mimo to, Gryfonka nie wykazywała żadnych, nawet najmniejszych symptomów, które sugerowałyby jej świadomość o wypadzie chłopaków. Co za tym wszystkim idzie, dwie dziewczyny z szóstego roku musiały w jakiś sposób nie dotrzymać swojej obietnicy.
Wstał, z hukiem zatrzaskując książkę.
W tym momencie Addison wybuchła gromkim śmiechem przy rozmowie ze znajomą. Obydwie ocierały łzy. Addie zakamuflowała swój dołeczek dłonią, a dziewczyna obok niej właśnie zaczęła czyścić okulary, nadal rechocząc.
Ucichły raptownie dopiero gdy spostrzegły  przed sobą stojącego sztywno Victora. Przewyższał obydwie o co najmniej głowę.
Przez krótką chwilę trwali w nieprzyjemnej ciszy, którą zdecydowała się przerwać panna Carter.
- Coś się stało? – Spytała niekoniecznie uprzejmie, świdrując chłopaka spojrzeniem lazurowych tęczówek. Widząc, że chłopak nie odpowiada, , zabrała książkę ze zdegustowaną miną i pociągnęła za sobą łokieć koleżanki.
Victor dał sobie jeszcze jedną sekundę. Poprosił Gryfonkę w okularach o chwilę prywatności z Addison, która niemal niewidocznie pokręciła głową, napotkawszy ciekawe spojrzenie koleżanki. Po paru chwilach stała sama naprzeciwko starszego Gryfona, czekając na puentę.
- Jak to się stało, że Hermiona dowiedziała się o naszym wyjściu do Hogsmeade? – Chłopak zlustrował Addie wyzywającym spojrzeniem, będąc ciekaw odpowiedzi. Jaką to wymówkę spróbuje mu wcisnąć?
Dziewczyna tylko uniosła brwi z politowaniem, wzruszywszy ramionami. Zrobiła krok, który został zablokowany z lekkim uśmieszkiem.
- Mieliśmy umowę. – Przypomniał oskarżycielskim tonem, delikatnie przytrzymując jej rękę.
-  A ja jej nie złamałam – Odparła ostrzej, spoglądając na ściskane miejsce. – Nie wiem, dlaczego was zauważyła, panie Baker – Dodała zjadliwym głosem, akcentując ostatnie wyrazy. – Ale wiem jedno – Rzekła odrobinę łagodniej, spotykając ciepłe spojrzenie tęczówek chłopaka. – Uratowałam ciebie i twoich przyjaciół przed kolejnym szlabanem. – Uśmiechnęła się dumnie, odgarniając włosy. Victor zmarszczył niepewnie czoło, słuchając dalej. – W dzień, kiedy was zobaczyła, wróciła do pokoju wspólnego bardzo zawiedziona, wiesz ile dla niej znaczą zasady – Zboczyła na chwilę z tematu, uśmiechając się dziecinnie. Victor odpowiedział jej tym samym, rozgarniając swoją burzę loków na głowie. – Siedziałam wystarczająco blisko, żeby usłyszeć jak rozmawia o tym z Ginny. Co prawda, na myśl o zgłaszaniu tego McGonagall była naprawdę smutna, choć zdecydowała, że powinna. – Przerwała na sekundę, by pokiwać odchodzącej do dormitorium koleżance. – Byłam pewna, że jeżeli naskarży, pomyślicie, że nie dotrzymałyśmy z Millie słowa, więc nie zastanawiając się, wypaliłam, że nie poszliście tam dla zabawy… - Jej głos stał się mniej pewny. - …Przypomniał mi się twój ostatni szlaban, dlatego powiedziałam, że poszedłeś szukać dla niej prezentu– Przymknęła oczy, obawiając się, że mogłaby zauważyć niezadowolenie chłopaka. – Nie wiem z jakiej okazji, sądziłam, że może uzna to za przeprosiny za twoje zachowanie, no nie wiem, to była moja ostatnia deska ratunku, Victorze! – Zakończyła wywód, ostrożnie unosząc wzrok. Następnie poczuła jak ogarnia ją uczucie wstydu, widząc tępy wyraz twarzy chłopaka i jego puste spojrzenie skierowane w jeden punkt.
Dziewczyna przełknęła głośno ślinę.
Dwójka Gryfonów stała przez parę chwil, nie wiedząc co począć.
Victor przyłożył dłoń do ust, oddychając szybciej. Addison otworzyła szerzej oczy, obserwując jak chłopak pędem podbiega do wiszącej nieopodal tablicy ogłoszeń.
- Dziś jest siedemnasty wrzesień?! – Krzyknął z ogromną ulgą, widząc widniejącą datę. Odetchnął, opierając głowę. – Za dwa dni Hermiona ma urodziny! – Niespodziewanie uchwycił głowę młodszej Gryfonki, śmiejąc się wesoło. – Pomyślała, że poszedłem szukać prezentu urodzinowego, Addie! To ma sens!
Addison ozdobiła twarz przepięknym uśmiechem, przybijając piątkę z chłopakiem
- Dziękuję ci, dziękuję! – Nie posiadając się z radości, powtórzył to jeszcze parę razy, uśmiechając się z czcią w kierunku dziewczyny. Na pożegnanie zepsuł jej fryzurę, zatapiając w niej swą dłoń i mierzwiąc. Addie od razu strzepnęła rękę chłopaka, choć również się uśmiechnęła, gdy odchodził w kierunku swoich kolegów.
Niedługo jednak cieszyła się samotnością. Nie zdążyła westchnąć, a przybiegł ponownie.
- W sobotę jest trening, pamiętaj – Po raz ostatni obdarzył ją zniewalającym uśmiechem, nim odpowiedział na nawoływania swych przyjaciół.

*

Pierwszy mecz qudditcha w tym sezonie zbliżał się nieubłaganie. Obydwie drużyny pracowały w pocie czoła, by zdobyć zwycięstwo i najwyższą liczbę punktów.
Gryfoni trenowali ciężko od początku września, a ze zdwojoną siłą ćwiczyli w październiku, gdzie dni stawały się coraz bardziej nieprzyjemne, a wieczory chłodne i deszczowe. Tak samo Ślizgoni. Im zależało no pobiciu przeciwnika równie ostro.
W tym samym czasie, gdy ostatnie przygotowania Gryfonów zakończyły się, pojawili się Ślizgoni, gotowi do swoich zajęć. Jednakże, dostali polecenie od kapitana poczekać aż wszyscy gracze Gryffindoru opuszczą boisko i będą od niego w bezpiecznej odległości. Tak więc drużyna Węża stała na mokrej trawie, marznąc i szczękając zębami w sobotę, trzydziestego pierwszego października.
- Czy ty starasz się mnie podpuścić? – Millie zapytała z ogłupiałym zdziwieniem, wpatrując się w rozbawionego Randalla bawiącego się swoją miotłą.
Rzucił w dziewczynę swym stalowym, prowokacyjnym spojrzeniem, odsłaniając sznur śnieżnobiałych zębów, w miarę jak deszcz stawał się gęstszy.
- Jak mógłbym, Millie – Odparł kąśliwie, robiąc krok bliżej Ślizgonki. Następnie bacznie obserwowany przez wzrok dziewczyny, powoli założył jej kaptur na głowę. – Po prostu stwierdziłem, że mimo wszystko nie dałabyś rady. W święto duchów dzieje się wiele dziwnych rzeczy w tym zamku, a ty i twoja przyjaciółka…
- Ani słowa o moich przyjaciołach, Randall – Millie przeszyła go lodowatym spojrzeniem spod kaptura, chcąc dodać coś jeszcze, lecz ktoś ją wyręczył.
- Sądzisz, że boję się wyjść nocą w Halloween? – Właśnie nadeszła Addison, która zdążyła usłyszeć strzęp rozmowy. – Zarzucasz mi tchórzostwo? – Jej wściekłość zaczęła się nasilać. Gryfonka nie mogła znieść takiej obelgi, bo tylko to miał na myśli Ślizgon, wiedziała to. – Wyjdziemy dziś i przejdziemy z Millie cały zamek, od lochów aż po wieżę astronomiczną, potem wrócę do pokoju wspólnego i kulturalnie pójdę spać – Obrzucając Ślizgona spojrzeniem pełnym pasji, kontynuowała. - A następnego dnia opowiem ci o swoich przeżyciach, które może zetrą ci ten parszywy uśmieszek z twarzy. – Warknęła z odrazą, prostując się. Po chwili została odprowadzona pustym spojrzeniem Millie.
- Jesteś niemożliwy – Fuknęła gniewnie, oblizując usta z niedowierzaniem. – Wiedziałeś, że tu idzie, wiedziałeś, że nas słyszy i wiedziałeś, że da się podpuścić. - Ślizgon w odpowiedzi cynicznie przewrócił oczami, jednak gdy jego spojrzenie powróciło do pierwotnego kierunku, dziewczyna była już przy szatni.
Randall odwrócił się sztywno, usłyszawszy nieopodal szepty.
Widząc za sobą Blaise’a, Nott’a i Dracona, lekko zamazał swój pewny urągliwy uśmiech, nie wiedząc, czego mógłby się spodziewać.
Po pewnej chwili, Ted spojrzał wymownie na Blaise’a, uśmiechając się szyderczo. W następnej kolejności obydwaj szturchnęli znacząco Malfoy’a, który udając, że nie ma pojęcia o ich zamiarach, prychnął obojętnie, uśmiechając się pod nosem.

- Idźcie się przebierać – Rzucił beznamiętnie, następnie przenosząc swój lustrujący wzrok na Randalla. – Ty też. – Dodał ostrzej.

--------
Na początku, z miejsca chciałabym przeprosić każdego, kto przez tak długi czas wyczekiwał kolejnej części opowiadania. Prawdę mówiąc, ja też czekałam na kolejny rozdział. Bardzo chcę pisać, a codzienność niekoniecznie mi na to pozwala.

Jednak zbliżają się święta i nie spocznę, dopóki nie skończę kolejnego rozdziału do Wielkanocy!

Jak oceniacie trzeci rozdział? Nadal nic konkretnego, prawda?
Wasza MoonSeer c:

PS. Jeżeli chcecie być bardziej na bieżąco odsyłam TU. Jest to link do fan page'a mojego Dramione :)