- Pan Malfoy? – Ziewnął Horacy Slughron, prędko zarzucając
na siebie puchaty szlafrok w mysim kolorze. Przecierając oczy, podreptał do
swego gabinetu, gdzie wcześniej Argus Filch zostawił ucznia.
Draco stał spokojnie na środku pokoju, przygryzając dolną wargę.
Westchnął ociężale, łapiąc dłonie za plecami niczym posłuszne dziecko oczekujące reprymendy.
- Draco, zdecydowanie za często znajdujesz się w tym
gabinecie – Zauważył zaspany mistrz eliksirów, sadowiąc się za swym wielkim
biurkiem. Blondyn milczał. – Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie? Dochodzi
godzina trzecia, a ty błąkasz się po szkole…Mało tego! – Okrzyknął z
niespodziewanym ożywieniem. Draco aż podskoczył. – Włamujesz się do działu
ksiąg zakazanych…Proszę, czekam na wyjaśnienia. – Zamilknął, wyciągając długie
pawie pióro i kawałek pergaminu. Draco syknął pod nosem. Nie ma nic do
powiedzenia. Nikt mu nie uwierzy na wieść o tajemniczym labiryncie. Nikt nie da
wiary, że był zamknięty w bibliotece z Granger i nikt weźmie na poważnie jego
zeznań na temat jej samodzielnej ucieczki. Zacisnął swe blade wargi, czekając
na werdykt nauczyciela.
-…Nie powiadomię dyrektor McGonagall o tej sytuacji –
Oznajmił w końcu, przecierając zamglone oczy. – W ostatnim czasie już
wystarczająco problemów przysporzyłeś. – Ślizgon krótko skinął głową,
rozumiejąc. – Do tego prefekt… - Draco przewrócił oczami, czekając na finał. -
…Pozbawiam swój dom pięćdziesięciu punktów… - Podał zwitek pergaminu do
zziębniętej dłoni Ślizgona i poinformował go o jej zawartości. – Dodatkowo
odbędzie pan jutro areszt …Godzina dwudziesta druga, składzik na ingrediencje. –
Draco jęknął cicho, wykrzywiając twarz. - …Comiesięczna kontrola kończących się
składników… Spisze pan je wszystkie alfabetycznie…bez różdżki.
Po pokoju rozniósł się odgłos szurania krzesłem.
- Dobranoc, panie Malfoy – Orzekł chłodno Slughorn, mocniej
zaciskając pasek szlafroka. – Proszę odnaleźć jak najkrótszą drogę do
dormitorium.
Blondyn odwrócił się na pięcie i jak najprędzej opuścił
gabinet, przyglądając się kartce. Prychnął cynicznie. W czwartek mają
astronomię. Wygodny uśmiech powoli zakwitnął na jego twarzy. Przynajmniej dam sobie spokój z nocnym
spisywaniem księżyców.
*
- Szlaban dziś wieczorem?!... – Rozmarzył się Victor, unosząc
swe ciemne oczu ku górze i snując wizje nad nieobecnością podczas lekcji
astronomii.
W Wielkiej Sali panował codzienny gwar podczas porannego
posiłku. Dwóch chłopaków akurat stało przy wejściu, rozmawiając pośród chmary
uczniów. Kiedy Gryfon poznał zadanie Dracona zapał mu zdecydowanie opadł.
Jednak szczerze współczuł przyjacielowi tak żmudnej roboty w samotności.
Dlatego też rozglądnął się żywo po tłumie osób wlewających się do sali. Chciał
w miarę swoich możliwości pomóc przyjacielowi.
- Hermiono! – Zawołał melodyjnie, odbiegając od zdezorientowanego
blondyna na pewien moment. – Posłuchaj – Zaczął zdyszany, gdy sięgnął jej
ramienia. – Będę dziś pomagał przy miesięcznej kontroli ingrediencji – Spotkał
wesoły błysk w jej oku i kwitnący uśmiech na ustach. -…Więc przed astronomią wpadnij po mnie, żebyśmy poszli razem, tak?
Gryfonka natychmiast pokiwała głową, aż jej burza loków
zatrzęsła się. Widząc to, Victor zaśmiał się lekko, klepiąc ją po ramieniu. Po
sekundzie została sama.
*
Zgnębiony Draco westchnął ociężale, stawiając kolejne litery
na długim do ziemi pergaminie. W trzyizbowym składziku zalegała gęsta cisza,
którą przerywały miarowe oddechy mizernego chłopaka.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi, na które blondyn
zareagował zmarszczonym czołem. Wzrok podniósł dopiero, gdy zobaczył osobę w
wejściu.
Hermiona udając, że nie zauważyła siedzącego w rogu
Ślizgona, postawiła pewne dwa kroki, rozglądając się na boki. Zajrzała do
lewego skrzydła i prawego, nie odzywając się słowem.
- Nie ma go tu – Rzekł Draco bez najmniejszego zainteresowania,
spisując nazwę fiolki trzymanej w dłoni. Nie słysząc oznak mówiących, że Gryfonka opuszcza
pomieszczenie, podniósł wzrok w tamtym kierunku, gdzie natychmiast spotkał
ogniki gnieżdżące się w jej oczach. Jakby to była jego wina.
Przewrócił oczami, wstając.
- Parę minut temu nakrył go Slughorn i wyrzucił –
Dopowiedział, masując szczypiące oczy. - …Czy mogłabyś już wyj…
TRZASK!
Obydwoje podskoczyli, zdezorientowani.
Hermiona odwróciwszy się z impetem w kierunku drzwi,
szarpnęła za klamkę. Na próżno. Draco z osłupieniem obserwował tą sytuację,
ściskając dyptam między palcami.
- IRYCIE! – Wrzasnęła Gryfonka, w złości zaciskając dłonie w
pięści. – Jako prefekt naczelna Hogwartu, nakazuję ci zdjęcie tych czarów!
Otwórz drzwi! – Zaczęła walić swymi delikatnymi dłońmi w zatrzaśnięte
przejście.
Na nieszczęście ich dwójki, jedyne co później nastąpiło to
przenikliwe chichoty oddalającego się Irytka. Klamka nie chciała ustąpić pod
żadnym ze sposobów.
Draco uznał, że najlepiej będzie zostawić dziewczynę samej
sobie, skupić się na swojej robocie i oczywiście modlić się, by nie otwierała
niepotrzebnie ust. Wzdychając, podszedł do miniaturowego stoliczka i
zrezygnowany powrócił do swego zajęcia.
Zaciskając zęby, wysłuchiwał jej cichych jęków dotyczących
nieobecności na lekcji astronomii aż nie ucichły doszczętnie. Minuty mijały
powoli w nieopisanej nudzie, zwłaszcza dla Hermiony. Jedyne czym mogła się
zająć to oglądanie ingrediencji, które znała na pamięć.
Z ciężkim sercem zaczęła się przechadzać po tej małej
przestrzeni między lewą a prawą nawą, byleby tylko nie zbliżać się do Ślizgona.
Dlaczego to on robi comiesięczny spis? Zapytała siebie, po
trzeciej rundzie. Coś jej podpowiadało, że to nie praca dobrowolna, tylko
kolejny szlaban. Po sekundzie wyrzuciła te myśli z głowy. Wychyliła się
zza rogu, obserwując poczynania chłopaka
a żądza wiedzy powróciła ze zdwojoną siłą.
Jednocześnie nie mogła na niego patrzeć tak bezkarnie po
incydencie w dziale ksiąg zakazanych. Nie. Postanowiła w myślach. To nie jest
sprawa wymagająca marnowania jej języka.
Uniosła dumnie głowę, wchodząc do głównej nawy. Poszukując
wzrokiem jakiegokolwiek składnika, który mógłby ją zainteresować, syknęła cicho,
gdyż mimo starań, nie dała rady ugryźć się w język dostatecznie mocno.
- …Co zrobiłeś tym razem? – Zapytała na pozór obojętnie,
sprawdzając zawartość słoiczka, byleby tylko jej zainteresowanie nie wyszło na
jaw. Odpowiedziała jej ta sama cisza wypełniająca składzik, której
akompaniowało równe skrobanie piórem po pergaminie. Prychnęła cicho, odkładając
wek na jedną z półek. Odwróciła się na pięcie, gdy bazgranie ustało.
- Naprawdę chcesz wiedzieć, Granger? – Odpowiedział również
pytaniem, unosząc tajemniczy wzrok w jej kierunku. Hermiona zamarła. Na brodę
Merlina. Zabrzmiało to jak powaga użycia zaklęcia Niewybaczalnego. Zamrugała
niemrawo, na moment zapominając o swej złości. Niekontrolowanie wzdrygnęła się,
zabierając haust powietrza. – Coś bardzo żałosnego. – Dopowiedział po chwili
konkretniej, maczając pióro w kałamarzu. Hermiona intrygująco uniosła brwi, siląc
się na oziębłość. Włożyła rękę między rzędy ingrediencji, nasłuchując.
Draco kątem oka obserwował działania Gryfonki, starając się
ukryć grasujące w jego tęczówkach ogniki. – Wróciłem po ciebie. – Dodał,
zaczynając dość łagodnym tonem, jednak kiedy przypomniał sobie przez kogo tu
siedzi, zakończył wypowiedź głosem pełnym wyrzutów. Obrzucił dziewczynę
wyzywającym spojrzeniem, oczekując z jej strony czegoś w rodzaju skruchy.
Wrócił po nią, narażając się na Filcha i dał się nakryć!
Chciał zobaczyć jej sumienie…Może wtedy zrobiłaby za mnie
ten spis… Pomyślał gorączkowo. Jednak gdy tylko sens tych słów dotarł do mózgu
Hermiony, ta zarechotała zjadliwie, kiwając głową na boki.
- Akt szlachetności, nie ma co – Odrzekła równie cierpko, ze
spokojem odkładając fiolkę. W tej samej sekundzie usłyszała przenikliwy zgrzyt
i huk upadającego krzesła na ziemię. Powoli przeniosła wzrok na źródło hałasu i
ujrzała bojowo stojącego Malfoy’a, świdrującego ją wzrokiem.
Według chłopaka to było za wiele.
- Granger – Szepnął ostrzegawczym i groźnym tonem, który
wywoływał gęsią skórkę. To jedno słowo w jego ustach zabrzmiało jak śmiertelna groźba. - …Podaj mi to co schowałaś. – Warknął po chwili śmiercionośnego
kontaktu wzrokowego z Gryfonką. Widząc, że dziewczyna nie kwapi się do podania
mu ingrediencji, sam ruszył jak torpeda ku owej półce. Hermiona odwróciła się
raptownie, zarzucając burzą brązowych loków tak silnie, że ich końcówki
zahaczyły o nieskazitelną twarz Dracona. Podreptała bez słowa do sąsiedniej nawy,
a chłopak jak oparzony zaczął z obrzydzeniem okładać swe oblicze dłońmi.
Nie odezwali się do siebie więcej razy.
*
W końcu nadszedł ten dzień. Cała szkoła od rana chodziła
podminowana, myśląc o nadchodzącym wydarzeniu. Do pierwszego meczu w tym
sezonie qudditcha została tylko jedna marna godzina. Zaczynał jak zwykle pojedynek
Ślizgonów z Gryfonami. Obydwaj kapitanowie byli stuprocentowo pewni wyniku,
który przewidywał zmiażdżenie przeciwnika. Jednak zwycięzca mógł być tylko i
wyłącznie jeden.
- Nie jestem głodny – Odparł zniesmaczony Victor na zachęty
Hermiony. Jeszcze raz pokręcił przecząco głową, nim wstał. – Zobaczymy się
później.
- Weasley łapie kafla i przerzuca go nad głową Pucey’a,
pędzi w kierunku bramek Slytherinu….No niestety, Parkinson odbija w jej
kierunku tłuczka, ah, to musiało boleć! Baker razem z Malfoy’em szybują,
wypatrując znicza…..doprawdy interesujące, który tym razem go złapie…
Stadion był wypełniony uczniami ze wszystkich domów, wykrzykujących
nazwy drużyn, którym kibicowali. Niektórzy dzierżyli w dłoniach ogromne,
dopingujące transparenty, inni po prostu krzywdzili swoje gardła, próbując
pomóc graczom.
Victor był pewien swej strategii. Była tak wyszukana i
skuteczna… Spojrzał nerwowo na tablicę z punktami. Sto dziewięćdziesiąt do
czterdziestu dla Ślizgonów. Przełknął porcję śliny, ściskając trzon miotły tak
mocno, aż końce palców mu pobielały.
- Oh, dalej! – Zagryzł dolną wargę, gdy szyld z wynikiem
zatrząsł się, a punkty wychowanków Węża osiągnęły dwieście. Jeszcze trochę…
Wytężając wzrok kilkanaście metrów nad grą, zawzięcie trzymał kciuki.
Pośpiesznie zlokalizował Draco i ocenił jego poczynania.
Nagle, kompletnie niespodziewanie, Victor skierował miotłę ku dołowi, ruszając pędem. Mroźny wiatr rozwiewał jego loki, gdy mknął jak burza. W końcu wynik Gryfonów osiągnął pięćdziesiąt. Idealna różnica – sto pięćdziesiąt punktów. Teraz został podjęty wyścig z czasem. O Ginny nie martwił się w ogóle jako o najlepszą ścigającą w swej drużynie.
Już widział majaczące światełko pośród promieni słońca,
które tylko czekało na koniec meczu. Spróbował złapać ostatni kontakt wzrokowy
z Rudą, tylko po to, by utwierdzić się w przekonaniu, że jest świadoma swego
zadania.
Zauważył jak potakuje głową, a wtedy gwałtownie poderwał
trzon miotły ku górze ścigając się z wiatrem. Musiał przebyć drogę długości
całego boiska, by osiągnąć wiktorię. Uśmiechnął się dumnie, mknąc. Jeszcze z
dwadzieścia krótkich metrów…
Draco wszystko pojął, błyskawicznie przenosząc wzrok z
Weasley to na Victora. Nie było czasu na gonienie szukającego Gryfonów.
- Nie tym razem Baker – Powiedział do siebie, nim pomknął na
spotkanie z rzutem najlepszej ścigającej Gryffindoru.
Nie dbając o obrońcę swej drużyny, idealnie wleciał między
mknącego kafla i pętlę, odbijając go ręką. Oprócz dumy i zadowolenia poczuł
również przenikający ból, choć dopiero wtedy, gdy zauważył pod jakim kątem wisi
jego kończyna.
Victor z ulgą zacisnął palce na chłodnej powierzchni złotego znicza. Nie posiadając
się z radości ryknął, zataczając pętlę nim przeniósł wzrok na tablicę z
punktami.
Zamrugał tępo, czując ogromną gulę w gardle.
Dwieście do dwustu. Gra skończona.
Nie dowierzając otworzył usta, wypatrując przyczyny, dla
której Ginny nie udało się wbić ostatniego gola, który zagwarantowałby słodką
wygraną, dziesięć cennych punktów przewagi i koniec meczu.
Przeklął siarczyście i gniewnie zmierzwił włosy, zeskakując
z miotły, gdy sekundę wcześniej zauważył Dracona z nienaturalnie wygiętą ręką i
grupką fanów wokół jego osoby.
*
Po tym jakże ciekawym obrocie spraw podczas meczu Gryfonów
ze Ślizgonami, Victor Baker wprowadził zdwojoną liczbę treningów.
- Nie możemy sobie pozwolić na takie numery następnym razem –
Oznajmił stanowczo jednej części zespołu. Druga ćwiczyła taktykę w powietrzu. –
Wszystko sprowadza się do tego, czy…
- UWAGA!
Ogłuszający wrzask wypełnił ich uszy, co wywołało natychmiastowe
odwrócenie głowy w tamtym kierunku. Niestety to nie wróżyło nic dobrego. Pierwszą
i ostatnią rzeczą, którą zobaczyła Addie po obróceniu się była średniej
wielkości czarna kula, prująca ku niej z prędkością światła.
W następnej sekundzie leżała cała obolała na trawie, słysząc nad sobą głosy. Automatycznie podniosła dłoń do twarzy, gdzie zamiast swojego
nosa napotkała niespotykanych rozmiarów gulę i tryskającą z niej krew. Na widok
szkarłatnej dłoni, przymknęła oczy, czując jak traci przytomność.
- Co tam się stało… - Zdołała dosłyszeć oburzony głos
Victora, rozganiającego tłum. Na widok Addie rozszerzył oczy do rozmiarów
galeonów.
- Nie podchodź! – Jęknęła żałośnie, zasłaniając zmasakrowaną
twarz, okrwawionymi dłońmi. Wstyd nakazywał jej schować się pod ziemię.
- Chodź – Orzekł tylko, łapiąc jej kruchy łokieć i unosząc
go ku górze. Wyprowadził ją jak najszybciej od ciekawskich oczu. – Mam nadzieję,
że zdążymy dojść do skrzydła szpitalnego zanim zemdlejesz? – Victor zaśmiał
się, pokazując dwa dołeczki w policzkach.
Addie spróbowała odwzajemnić uśmiech chłopaka, jednak widok
krwi był dla niej najgorszym z możliwych i reagowała na niego najciężej. Czując
jak jej zapach trafia do nozdrzy, a dłonie zaczynają się kleić od zaschniętej krwi,
zemdlała mimo woli. Kapitan Gryfonów szybko ukląkł, by dziewczyna nie upadła z
głuchym łoskotem. Przytrzymał ją mocniej i uniósł ciało nieprzytomnej Gryfonki,
przyciskając je do piersi. Dość lekka. Zdał sobie sprawę z uśmiechem krocząc
ku sali szpitalnej.
--------------------
Oto kolejny rozdział!
Co sądzicie? :)
Pozdrawiam, MoonSeer
Co sądzicie? :)
Pozdrawiam, MoonSeer