Odkąd tylko słońce wstało i przyjemnie łaskotało swoimi
płomykami, dzień był pogodny i pełen pozytywnej energii. W powietrzu nadal było
czuć lato, ptaki śpiewały swoje serenady, wszędzie dominowała zieleń. Nawet
mury Hogwartu, przeważnie chłodne i szorstkie wydawały się dziś cieplejsze i przyjemniejsze.
- Transmutacja na waszym poziomie to zdecydowanie koniec
zabawy, a początek prawdziwej sztuki modyfikowania kształtów – profesor McGonagall
prowadziła lekcję przyciszonym głosem, a i tak roznosił się po całej klasie,
docierając do uszu każdego. – W tym roku skupimy się na transmutacji ludzi –
Wtedy zapanowało poruszenie. Wszyscy szóstoklasiści w sali rozszerzyli oczy z
podekscytowaniem. Jasper Bennet aż pisnął z zadowolenia, zwycięsko ściskając
pięść. – Oczekuję od was wyjątkowej przykładności i pracowitości, gdyż…
- Pani profesor? – Zza drzwi wyłoniła się wesoła twarz
Victora Baker'a. – Mogę przerwać na moment? – Uśmiechnął się niewinnie, gdy spotkał
ostre spojrzenie spod okularów nauczycielki. Bez słowa usiadła za biurkiem, co uznał za pozwolenie.
Odważnie stanął na podwyższeniu i z prawdziwą werwą zaczął
głosić.
- Słuchajcie – Zwrócił się tu do swoich kolegów i koleżanek
z domu. – W tym roku nie zamierzamy próżnować, treningi zaczynamy jak możliwie
najwcześniej – Z uśmiechem uderzył pięścią w otwartą dłoń. – Zmiażdżymy
wszystkich, a na koniec roku profesor McGonagall – Tu skłonił się z czcią w
stronę kobiety. – Z wyszukaną gracją będzie przyjmować gratulacje – Ucichł na
ułamek sekundy. - ...Jutro wstępne eliminacje! Nasz skład musi być najlepszy, a
na pucharze nazwa naszej drużyny, nie widzę innej…
- Panie Baker, nie ma pan lekcji teraz?
W tej samej chwili duch bojowy wyparował. Victor gwałtownie zamilkł
i odwrócił się sztywno. Przełknął ślinę i usiłował się uśmiechnąć.
- Dostałem specjalne pozwolenie od pani Hooch – Oblizał
usta, kiwając głową. – Jak każdy kapitan drużyny. – Obawiał się, że profesor
McGonagall mogłaby zarzucić mu oszustwo i wymigiwanie się od zajęć, dlatego stale
kiwając burzą swych loków doszedł do drzwi. - …Pani profesor – Napomniał
cnotliwie po raz kolejny. - …Przecież pani zależy na tym bardziej niż nam – Jego
twarz ozdobił delikatny chłopięcy uśmiech, który został lekko odwzajemniony przez
nauczycielkę. Po sekundzie chłopaka nie było.
Siedząca w ostatniej ławce Addison obserwowała całą tą scenę
z prawdziwym zaabsorbowaniem.
*
W pokoju wspólnym Ślizgonów kręciło się mnóstwo osób. Czas
od kolacji mijał nieubłaganie, choć wychowankowie Węża stale urzędowali na
czarnych kanapach, zajmując się wszystkim tylko nie spaniem. Wydawałoby się, że
po pierwszym tygodniu nauki, każdy będzie myślał o jednym – ciepłej pierzynie i
poduszce.
Millie przewróciła oczami, gdy napatoczył jej się widok
sklejonego Teodora Nott’a z jego dziewczyną. Westchnęła ociężale, sięgając po
książkę. Co kilka minut podnosiła swój bystry wzrok w kierunku ślizgońskiej
tablicy ogłoszeń. Oh, idźcie już spać.
Jęknęła w myślach, zagryzając dolną wargę.
W końcu wesoły ogień zaczął stopniowo słabnąć, a uczniowie
zaczęli przenosić się do swoich dormitoriów. W pokoju panował półmrok i
narastająca cisza, gdy Millie ostrożnie wstała. Upewniając się, że
została kompletnie sama, podeszła do tablicy ogłoszeń i założyła ręce na
piersi. Obserwowała ją uważnie, bijąc się z myślami.
Wstrzymując oddech pochwyciła pióro i zaczęła skrobać po
wiszącym pergaminie.
- …Co ty robisz?
Nagle oblał ją lodowaty
pot, a płuca zapomniały o swojej roli. Odwróciła się powoli, napotykając
zaintrygowaną twarz Randalla. Chłopak nachylił się centymetr od jej głowy, by
ujrzeć co przykuło uwagę Ślizgonki. Po chwili prychnął niekontrolowanie.
- Chcesz grać w drużynie? – Zapytał cynicznie, spoglądając
na nią uszczypliwie.
Dziewczyna zmrużyła gniewnie oczy, przysłaniając je czarnym
wachlarzem rzęs.
- Powinieneś już spać – Syknęła jadowicie, idąc z powrotem w
kierunku kanapy.
Randall nadal stojąc z rękami w kieszeni, oparł się o
stojący obok stolik.
- Dopiero co skończyłem patrol, nie słyszałaś jak wchodzę? –
odparł kpiarsko, uśmiechając się bokiem. Po chwili pokręcił głową na boki,
wzdychając. - …Nie licz na to, Millie – Odezwał się do jej pleców głosem, w
którym można było dosłyszeć coś w rodzaju namiastki współczucia wymieszanego z
litością. - …Draco na to nie pójdzie. Zauważyłaś kiedyś jakąś dziewczynę w
naszym składzie?
Ślizgonka nie zaszczycając chłopaka żadnym spojrzeniem, chociażby
wypełnionym pogardą, zabrała swoje rzeczy i podreptała do sypialni dziewcząt.
Randall jeszcze raz spojrzał na wiszący pergamin.
*
- Naprawdę się cieszę, że dałaś się namówić, Hermiono –
Rzekł Victor w kierunku Gryfonki siedzącej na ławce przy szatniach graczy. Był
to pierwszy raz, kiedy patrzyła na boisko z takiej perspektywy, choć nie można
powiedzieć, że było to spełnienie marzeń.
- Cała przyjemność po mojej stronie – Odparła, siląc się na
słaby uśmiech. Po chwili otworzyła podręcznik do transmutacji. W tym samym
czasie Victor obserwował jak na murawę kieruje się pokaźna grupka uczniów. Nie
posiadając się z radości klasnął w dłonie, nawołując ich szybciej krzykiem.
Słońce rzucało na jego bujną fryzurę swe parzące promienie,
gdy z żywym błyskiem w oku zaczął objaśniać wszystko potencjalnym graczom.
- Na taktyce skupimy się dopiero, gdy nawzajem poznamy swoje
możliwości i style… - Nagle Gryfon umilkł, usłyszawszy za sobą przeciągły,
ochrypły wrzask.
- Baker! – Malfoy uśmiechnął się pyszałkowato, prowadząc
swoich ochotników.
Victor obserwował ich nadejście z kontrolowaną furią w
oczach. Oblizawszy usta, spytał powątpiewająco.
- Co wy tu robicie? – Nie zamierzał silić się na uprzejmość,
mimo obecności przyjaciela. – Boisko jest zarezerwowane dla Gryfonów, Malfoy –
Warknął, zapominając co łączy go ze Ślizgonem. Ten natomiast udając
zakłopotanie i zdziwienie, odparł po chwili olśniewającym głosem.
- To może przeprowadzimy eliminacje razem, obserwując mecz
naszych ochotników! - Uśmiechnął się
obiecująco, klepiąc osłupiałego Victora po karku. – Przebrać się. – Rozkazał
Ślizgonom, nawet na nich nie patrząc.
Kapitan drużyny Gryfonów łapał głębokie wdechy, starając się
uspokoić.
- Jest ich za dużo – Odezwał się w końcu bezbarwnym tonem do
blondyna, rozluźniającego krawat.
- Będziemy ich zmieniać – Wzruszył beznamiętnie ramionami.
Draco w głębi duszy miał nadzieję, że chętni do gry z jego domu rozgromią
Gryfonów w każdym tego słowa znaczeniu.
Malfoy zadawał się z Victorem, nie zważając na to, że jest w
Gryffindorze. Razem z Nottem i Blaise’m znali się od małego, a sytuacja ów
Gryfona kojarzyła mu się z wątkiem Syriusza Blacka. Tyle że ten nie został
wydziedziczony, raczej odrobinę ograniczony. Aczkolwiek, nie można powiedzieć,
że Vic jakoś szczególnie zawracał sobie tym głowę. Mógł być w Slytherinie. Tiara
Przydziału zadała mu decydujące pytanie, a ostateczny wybór należał do
chłopaka. Poskutkowało to chłopięcą kłótnią, która minęła z czasem. Choć mimo tego,
zawsze coś stawało między ich przyjaźnią – quidditch. Jeden marzył o zgnieceniu
drugiego i na odwrót. Przez całe życie.
Przyjemne myśli, dotyczące pucharu quidditcha w głowach
obydwu kapitanów przerwał pouczający głos Hermiony.
- Za nielegalny mecz możesz mieć problemy, Victorze –
Mówiąc to, nawet nie uniosła wzroku znad książki.
Dopiero w tym momencie Draco zauważył siedzącą na ławce
dziewczynę i aż uniósł brwi ku górze, widząc ją tutaj.
- Czy mógłbyś wziąć stąd swoją dziewczynę, Baker? – Odezwał
się z udawaną życzliwością. – Podejrzewam, że zmieści się na trybunach – Syknął
z niezadowoleniem. - Nieupoważnionym
wstęp wzbroniony. – Dodał ostrzej, przewiercając piorunującym spojrzeniem
dwójkę Gryfonów.
Wtedy na murawę wybiegli wszyscy gotowi do eliminacji.
- Jest upoważniona przeze mnie – Odparł bezkarnie Victor,
obdarzając Malfoy’a jednym ze swoich bezczelnych uśmiechów i całkowicie ignorując idiotyczne nazwanie Hermiony jego dziewczyną. – No dobra! –
Klasnął w dłonie. – Na miotły!
*
Mecz był zawzięty, bezsprzecznie. Każdy dawał z siebie tyle
ile mógł, byleby tylko dostać się do drużyny. Widać było sporo utalentowanych
uczniów, a na dole czekało ich jeszcze dwa razy tyle.
Odczekawszy kolejne parę minut, kapitanowie zgodnie
zadecydowali rotację.
- PARKINSON NA MIOTŁĘ! - Wrzasnął Draco, w pierwszej chwili nie zwracając większej uwagi na wyczytane nazwisko. Natomiast Victor usłyszawszy słowa przyjaciela, od razu skierował wzrok w lewo, a promienie słońca od razu go oślepiły. Blondyn po sekundzie leniwie dołączył do niego.
- To ta dziewczyna, z którą mam patrol... - Oznajmił niepewnie Gryfon, unosząc brwi ku górze. - ...Nie wiedziałem, że potrafi grać...
- Bo to nie jest Pansy - Uciął Draco, bacznie obserwując jej poczynania z tłuczkiem. - ...DLACZEGO JEST REMIS?! - Jego ochrypły okrzyk niespodziewanie przedarł boisko, tak że żyły na jego szyi uwydatniły się. Nie bardzo interesowała go sprawa tej dziewczyny. Jedyne co go zaintrygowało to jej determinacja i odwaga, że zdecydowała się przyjść na eliminacje do składu, gdzie nie pojawiła się dziewczyna najpewniej od zarania dziejów.
- To co, siostra? - Victor dopytywał dalej, przypominając sobie, że pojawiła się też w przedziale prefektów w drodze do Hogwartu.
Ślizgon wywrócił oczami, starając się skupić na pracy graczy.
- Nigdy nie widziałem jej w domu tych Parkinsonów - Odparł szybko i niedbale, wzruszając ramionami. - ...Z resztą jest dużo ładniejsza od Pansy, więc to na pewno nie rodzina. - Dodał ze zjadliwym uśmiechem. - Zapytaj Notta, jeżeli tak ci na tym zależy. Siedzi z Blaise'm w szatni. - Od niechcenia rzucił wzrokiem za siebie w kierunku przebieralni, nieodłącznie napotykając wizerunek Hermiony. Zatrzymał się na nim, by pozwolić sobie na chwilę przewiercenia dziewczyny spojrzeniem wypełnionym niechęcią i urazą.
Victor posłusznie ruszył we wskazanym kierunku, przepełniony ciekawością, a po minucie czy dwóch wrócił z kolejną informacją. Niestety mało istotną.
- Nott powiedział to samo. - Uświadomił blondyna, jakby to miało go w ogóle obchodzić.
- Mało jest Parkinsonów na wyspie? Skup się na grze. - Uciął Draco, zmęczony tą rozmową. W końcu, wycisnąwszy ze wszystkich graczy siódme poty, wyciągnął z tylnej kieszeni rozpiskę nazwisk. Powoli, jakby z niepewnością zakreślił nazwisko Millie, zaprowadzając tym samym rewolucję. W składzie ślizgońskiej drużyny zawitała dziewczyna. Chłopak wiedział, że to nie w stylu jego domu, ale wydawało mu się, że w jej ciele drzemie ogromny potencjał, a to właśnie tego potrzebował, by zmiażdżyć dom wroga - świeżej krwi z ambicjami. A jeżeli się nie sprawdzi, to zwyczajnie ją wywalę. Uśmiechnął się pod nosem, obserwując jak Victor dokonuje wyboru w swojej drużynie.
- To ta dziewczyna, z którą mam patrol... - Oznajmił niepewnie Gryfon, unosząc brwi ku górze. - ...Nie wiedziałem, że potrafi grać...
- Bo to nie jest Pansy - Uciął Draco, bacznie obserwując jej poczynania z tłuczkiem. - ...DLACZEGO JEST REMIS?! - Jego ochrypły okrzyk niespodziewanie przedarł boisko, tak że żyły na jego szyi uwydatniły się. Nie bardzo interesowała go sprawa tej dziewczyny. Jedyne co go zaintrygowało to jej determinacja i odwaga, że zdecydowała się przyjść na eliminacje do składu, gdzie nie pojawiła się dziewczyna najpewniej od zarania dziejów.
- To co, siostra? - Victor dopytywał dalej, przypominając sobie, że pojawiła się też w przedziale prefektów w drodze do Hogwartu.
Ślizgon wywrócił oczami, starając się skupić na pracy graczy.
- Nigdy nie widziałem jej w domu tych Parkinsonów - Odparł szybko i niedbale, wzruszając ramionami. - ...Z resztą jest dużo ładniejsza od Pansy, więc to na pewno nie rodzina. - Dodał ze zjadliwym uśmiechem. - Zapytaj Notta, jeżeli tak ci na tym zależy. Siedzi z Blaise'm w szatni. - Od niechcenia rzucił wzrokiem za siebie w kierunku przebieralni, nieodłącznie napotykając wizerunek Hermiony. Zatrzymał się na nim, by pozwolić sobie na chwilę przewiercenia dziewczyny spojrzeniem wypełnionym niechęcią i urazą.
Victor posłusznie ruszył we wskazanym kierunku, przepełniony ciekawością, a po minucie czy dwóch wrócił z kolejną informacją. Niestety mało istotną.
- Nott powiedział to samo. - Uświadomił blondyna, jakby to miało go w ogóle obchodzić.
- Mało jest Parkinsonów na wyspie? Skup się na grze. - Uciął Draco, zmęczony tą rozmową. W końcu, wycisnąwszy ze wszystkich graczy siódme poty, wyciągnął z tylnej kieszeni rozpiskę nazwisk. Powoli, jakby z niepewnością zakreślił nazwisko Millie, zaprowadzając tym samym rewolucję. W składzie ślizgońskiej drużyny zawitała dziewczyna. Chłopak wiedział, że to nie w stylu jego domu, ale wydawało mu się, że w jej ciele drzemie ogromny potencjał, a to właśnie tego potrzebował, by zmiażdżyć dom wroga - świeżej krwi z ambicjami. A jeżeli się nie sprawdzi, to zwyczajnie ją wywalę. Uśmiechnął się pod nosem, obserwując jak Victor dokonuje wyboru w swojej drużynie.
*
Hermiona rada, że eliminacje wreszcie dobiegły końca,
podreptała w miejsce, gdzie już dawno powinna się udać.
Przemierzając gładkie błonie, niemal czuła gładką, świeżą trawę pod cienką podeszwą butów. Oddychając pełną piersią, z uśmiechem oglądała zbliżającą się chatkę Hagrida. Widniejący za nią Zakazany Las prezentował się majestatycznie jak co roku, a nie tak daleko jezioro z ogromną ośmiornicą pod jego tonią odbijało jasne promienie. Niesamowite, że nic w obrębie Hogwartu nie dawało jakichkolwiek znaków, dotyczących niedawnych przykrych wspomnień.
Przemierzając gładkie błonie, niemal czuła gładką, świeżą trawę pod cienką podeszwą butów. Oddychając pełną piersią, z uśmiechem oglądała zbliżającą się chatkę Hagrida. Widniejący za nią Zakazany Las prezentował się majestatycznie jak co roku, a nie tak daleko jezioro z ogromną ośmiornicą pod jego tonią odbijało jasne promienie. Niesamowite, że nic w obrębie Hogwartu nie dawało jakichkolwiek znaków, dotyczących niedawnych przykrych wspomnień.
Poczuła niemały zawód, gdy zapukawszy w masywne drzwi
chatki, nie usłyszała żadnego odzewu. Doszła do wniosku, że Hagrid musi
przygotowywać się do kolejnych lekcji w Zakazanym Lesie. Obeszła posiadłość, a
kiedy zdała sobie sprawę, że olbrzyma nie ma w jej pobliżu,
zawróciła do zamku.
Niestety okoliczności zmusiły ją do opóźnienia.
- Powiedz, że wzrok mnie myli, Victorze – Przystanęła parę
metrów za grupką chłopaków, którzy bez odwrócenia głów nie mogli jej dostrzec.
- …A więc nie myli. – Odpowiedziała sobie samej, widząc co Gryfon trzyma w
ręce. Nie dowierzając, kręciła głową na boki. Nie zważała na kojące słowa
chłopaka. - …To papieros! Victor, jak możesz! – Krzyknęła skrzekliwie,
świdrując jego i pozostałych Ślizgonów śmiercionośnym spojrzeniem. – Do tego na
terenie szkoły! Ja… - Urwała na chwilę, przełykając ślinę. - …Ja to muszę
zgłosić, przecież…
- Co to jest papieros?
- Dopytał zdezorientowany Nott, rzucając jego czarodziejski odpowiednik do jeziora. Magiczne wersje nie dość, że
różniły się nazwą, to jeszcze nie miały tak negatywnych skutków. Aczkolwiek,
nadal należały do raczej szkodliwych substancji.
Nikt mu nie odpowiedział, natomiast Victor zwrócił się ze
spokojem do dziewczyny.
- Hermiono, nie musisz się o to martwić – Ręką rozczochrał
jej burzę loków. – Jesteśmy dorośli. – Dodał z ledwo zauważalną nutką irytacji.
Momentami Gryfonka stawała się przewrażliwiona na punkcie rzeczy, które
niekoniecznie jej dotyczyły, choć to chyba była cecha wrodzona. Do tego
dochodził brak chęci podjęcia większego ryzyka i niedozwolonej zabawy i
tworzyła się mieszanka nie do zniesienia.
Hermionę odprowadziły słowa Malfoy’a.
- Skup się na sobie, Granger – Nie patrząc na jej
reakcję, niedbale oparł głowę o pień drzewa.
Parę minut później dziewczynę już otaczały mury zamku.
Rozmyślała bardzo długo, szukając klucza. I znalazła. Przyczyną bezkarności i
głupawego ryzyka Victora, prefekta do
tego! Pomyślała ze zgrozą, nie był wiek. O nie.
*
Mimo że niedawno zaczął się wrzesień, nie było przelewek.
Biblioteka pękała w szwach od stale napływających doń uczniów, biedna pani
Pince dostawała szału, stale apelując o ciszę, a stare regały uginały się pod
ciężarem setek opasłych ksiąg.
Hermiona przestudiowała kilka naprawdę okazałych tomiszczy w
celu napisania najlepszej pracy domowej na obronę przed czarną magią. Z
przykrością musiała także stwierdzić, że faktów, które miała nadzieję w nich
znaleźć, nie było. Większość informacji zdążyła już wcześniej przeczytać. Ledwo
utrzymując stertę woluminów, spróbowała dosięgnąć jednej z wyższych półek.
Niestety, gdy jej równowaga zostawała wyprowadzana na próbę,
by odłożyć podręcznik, ktoś mknąc jak torpeda, potrącił jej bark. Delikatna stopa wykrzywiła się, a ułamek
sekundy później, w jednym z najbardziej oddalonych działów rozległ się huk.
Wszystkie opasłe tomiszcze wylądowały na wiotkim ciele Hermiony, a najcięższy,
który miał być przed chwilą odłożony, boleśnie ugodził ją w głowę.
Przygnieciona górą papieru, dziękowała w duchu, że nikt nie kręci się w tym
dziale, a wielkość biblioteki stłumiła odgłos upadku.
Czując narastający ból w poszczególnych częściach ciała,
zaczęła powoli ściągać z siebie książki. Dokładnie w tej samej chwili poczuła
jak z prawej nogi ciężar uwalnia się samoistnie. Podejrzliwie uniosła spojrzenie i od razu
przybrała wojowniczy wyraz twarzy, żywiej odsuwając podręczniki.
- Nie potrzebuję twojej pomocy – Warknęła z obrzydzeniem,
obrzucając potępiającym spojrzeniem obojętne szarobłękitne tęczówki Dracona.
Gdzieś na jego twarzy czaił się cień szyderczego uśmiechu, gdy ukucnął bliżej niej.
Rozszerzając swoje miodowe oczy, Gryfonka wstrzymała oddech,
obserwując poczynania chłopaka z odrętwieniem.
- Szukałem tej książki do zadania domowego, Granger – Odparł łagodnie, nie starając się ukryć swego cynizmu. Jednak po krótkiej chwili samokontroli, nie mógł się powstrzymać i na jego
ustach zagościł uśmiech pełen politowania przy akompaniamencie kąśliwego
rechotu.
Sekundę później zniknął za rogiem półek, zostawiając zakopaną pod stertą ksiąg dziewczynę samą.
Hermiona mściwie przeklinała egzystencję Ślizgona, powoli siadając, gdy
wtem podbiegł do niej Jasper. Błyskawicznie ściągnął z niej cały ciężar i z
prawdziwą troską namówił na kontrolę w skrzydle szpitalnym. Ból w lewej ręce
faktycznie stawał się uciążliwy. Westchnęła, dając się prowadzić przyjacielowi.
*
Leżenie i nic nie robienie nie było w zwyczaju Prefekt
Naczelnej Hogwartu, a musiała zostać na całą noc w jednym ze szpitalnych łóżek.
Serdecznie przywitała Victora z bukietem kwiatów i chociaż
bardzo chciała zapomnieć o jej wcześniejszych wnioskach, nie potrafiła.
Gryfon z ożywieniem opowiadał o pierwszym treningu drużyny,
gdy nagle Hermiona przerwała mu, wbijając wzrok w otrzymane kwiaty.
- Victorze, to wszystko przez towarzystwo, w którym się
obracasz – Oznajmiła smętnie, po chwili napotykając niejasne spojrzenie
chłopaka.
- Nie rozumiem – Odparł z uśmiechem, choć odsunął się nieco
od łóżka. – Znam się z nimi od małego – Dodał zwycięsko i z dumą, a widząc jak
Gryfonka ma zamiar prawić litanie, dodał szybko. – Odpoczywaj, Hermiono.
Po sali rozniósł się odgłos trzaskających wrót.
Victor dotarłszy do wieży Gryffindoru, rzucił się na łóżko z
ciężkim sercem. Może faktycznie takie rozrywki powinni zachować na jakieś inne
miejsce niż szkoła…Spojrzał na swoją odznakę Prefekta i zagryzł dolną wargę,
choć po pewnym czasie, zmuszony został do lekkiego uśmiechu się pod nosem. Przynajmniej
była zabawa.
Wtem do okna zapukała sowa. Chłopak nie spodziewał się
żadnych korespondencji. Serce zaczęło mu bić szybciej, gdy list okazał się być
od dyrektor McGonagall.
Panie
Baker,
Z
niebywałym rozczarowaniem dostałam informacje o wydarzeniach sprzed paru dni.
Jestem rada, że chociaż panna Granger okazała odrobinę rozsądku, wtajemniczając moją skromną osobę w obecną sytuację.
Pańskie
zdrowie należy do pana i nie mam najmniejszych intencji w nie ingerować, dopóki nie jest zagrożone przez szkolne aktywności.
Jednakże, pański postępek jest nieodpowiedni dla regulaminu szkoły. Dom Godryka
Gryffindora zostaje ukarany utratą trzydziestu punktów, tak samo jak dom
Salazara Slytherina. Razem z uczniami, którzy towarzyszyli panu w tamtej
chwili, odbędziecie jednodniowy szlaban. Proszę niezwłocznie zwrócić się do
pana Filcha.
Z
wyrazami szacunku,
Dyrektor
Minerwa
McGonagall
*
Addison wraz z Millie od dłuższego czasu stały przy
umywalce, zawzięcie obgadując pewną osobę.
- Przez nią nie można złapać jakiegokolwiek kontaktu z
Jasperem – Addie spojrzała w lustro, robiąc warkocza z bujnych włosów. – Stale
siedzi w bibliotece i nie sposób go stamtąd wyciągnąć…
- Oczywiście nigdy sam...Zawsze w towarzystwie Granger… - Napomniała
Millie, zakładając z niezadowoleniem ręce na piersi.
Przez jeszcze parę chwil dzieliły się swoimi burzliwymi
uczuciami w stosunku do Hermiony, których zdecydowanie nikt nie powinien
usłyszeć, gdy nagle jedna z kabin otworzyła się. Addison wydała przeraźliwy
okrzyk, a Millie sparaliżowana, przyłożyła dłoń do ust, widząc jak otwierają
się kolejne, a w nich…
- Dziewczęta – Teodor Nott zwrócił się do młodszych uczennic z udawanym potępieniem, kręcąc powoli głową. – Czy powinniśmy
wtajemniczyć prefekt naczelną w taką opinię publiczną na jej temat? – Spytał
zjadliwie, ozdabiając twarz szelmowskim uśmiechem.
Przyjaciółki zmierzyły spojrzeniami Victora, Teda i Dracona
w ubrudzonych fartuchach i szczotkach. Nie sposób się nie uśmiechnąć na taki
widok. Addie spoglądając na stojącego najbliżej jej Gryfona ukryła śmiech,
zasłaniając usta dłonią. Odpowiedział jej również grzecznym uśmiechem, odsłaniając
dołeczki.
- Zdecydowanie nie – Odezwała się w końcu Millie, spotykając
spojrzenie Notta, - Chyba, że my powinnyśmy wtajemniczyć prefekt naczelną o
waszych planach wymknięcia się dziś wieczorem do Hogsmeade? – Dopytała
potulnie, uśmiechając się z gracją.
Draco dopiero teraz zauważył, że to dziewczyna, która
przyjął do drużyny. Tak jak Teodor przymrużył oczy, bacznie obserwując.
Nott zaniemówił, następnie intrygująco marszcząc czoło.
- Skąd…
- To nieistotne – Draco złapał go za rękaw i zaczął ciągnąć
ku wyjściu.
- Mamy układ! – Zawołał po raz ostatni Ted, wróciwszy po
paru sekundach.
Dziewczęta wybuchły gromkim śmiechem.
*
Zgodnie ze zdaniem Millie, gdy dzień chylił się ku zachodowi,
grupa przyjaciół wymykała się ukradkiem z zamku, usprawiedliwiając się
obowiązkami prefektów, a Nott z Blaisem…Oni po prostu wyszli za przyjaciółmi.
Kierowali się ku światłom wioski, gdy nagle Ted odwrócił się
w stronę zamku. Byli nadal blisko jego murów, a już czuł, że coś jest nie tak.
Gdy dostrzegł co było tego źródłem, z prędkością światła zwrócił głowę z powrotem.
Spojrzał na prowadzące go nogi tępym wzrokiem.
- Wydały nas – Szepnął ochryple, następnie łapiąc duży haust
powietrza i doganiając przyjaciół. Nie wspomniał im o tym do końca wypadu.
------------
Drugi rozdział za nami.
Co o nim myślicie?
Całuję,
Całuję,
MoonSeer c: